"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

Z Osiatyńskim mi po drodze

Cytat z "Grzech czy choroba" - " Anonimowi alkoholicy odkryli ,metodą prób i błędów, że alkoholizm nie jest grzechem ani chorobą woli.Przekonali się , że alkoholizm to nie tylko fizyczne uzależnienie od alkoholu ,ale również choroba myślenia i uczuć,na którą mogą skutecznie pomagać metody edukacyjno-terapeutyczne i rozwój duchowy. Doszli do wniosku że alkohol wcale nie jest głównym problemem alkoholika ,toteż leczenie nie kończy się w momencie zaprzestania picia; wręcz przeciwnie ,ono się wtedy dopiero zaczyna. Problemem każdego alkoholika jest niedojrzałość emocjonalna,nieumiejętność radzenia sobie z własnymi uczuciami ,ze stosunkami z innymi ludźmi. Alkohol jest skądinąd destrukcyjnym ,środkiem do radzenia sobie z życiem ".

I tak
sobie radziłem z moimi emocjami prze ostatnie osiem miesięcy praktycznie dzień w dzień , co dzień przeżywając koszmar kaców fizycznych i moralnych . Nie przypadkowo mówi się o chorobie alkoholowej jako chorobie paradoksów ja gdy chciałem się napic i gdy już piłem odtrącałem wszystkich i chciałem być sam dy nie burzyli mi komfortu mojego picia i penia miało by to sens gdyby nie to że sam ze sobą nie byłem w stanie wytrzymać . I tutaj nie przychodzi mi do głowy nic innego jak kolejny cytat z "Niepokonanych" - Perfectu
" Czy podobnym być do skały , posypując solą ból , jak posąg pychy samotnie stać ?"
Ta zmienna pogoda za oknami MOPITU przyniosła i kolejne skojarzenie i porównanie że z moim trzeźwieniem jest jak z tą kapryśną pogodą na wiosnę , podobnie jak to się działo ze mną na terapii śniegi stopniały i zaczęło na wierzch wychodzić całe te gówno z trawników cały ten syf z wyrzuconych butelek, śmieci po zimie i już wydawało się że teraz tylko kwestia uprzątnięcia syfu i już może wyrosnąć piękna soczyście zielona trawa. A tu kiszka , wszystko znów przykrył śnieg i znów jest biało bo właśnie dały o sobie znać konsekwencje mojego picia i atmosfera domowa a właściwie konflikt z moją żoną przykrył to co powinienem robić czyli pracować na terapii. Sytuacja w domu na tyle zburzyła wszystko to co we mnie sie działo że nie byłem w stanie skupić się i pracować na zajęciach i wracało gdzieś z tyłu głowy pytanie jaki to wszystko ma sens całe to trzeźwienie i terapia. Terapeuci i grupa próbowali mi tłumaczyć i pomóc ale nie byłem w stanie tego przyjąć i potrzebowałem czasu no i ..........śnieg odpuścił i znów zrobiło sie mało ładnie a mówiąc ściśle syf znów wylazł .Ale teraz już chyba tylko po to by go zacząć sprzątać by zielona trawa mogła ładnie wyglądać.

dlaczego - dywagacje

Być może dziś napiszę największą bzdurę na świecie ale jednym z moich wyzwalaczy była niespełniona miłość, nie bardzo wiem dlaczego teraz o tym piszę może to dlatego że to dzień przed walentynkami , może dlatego że obejrzałem film o takiej miłości. Ta myśl pojawiała się już wcześniej ale jak tu przyjąć do wiadomości ,powiedzieć i napisać - piję z powodu niespełnionej miłości - nie do pomyślenia zwłaszcza by przyznać to przed nią bo wiem że zaraz poczułaby się winna .Miliony razy powtarzałem sobie i jej że tu nie ma winnych o jak można się obwiniać za uczucie jak mieć poczucie winy z powodu miłości ?. Jedyne za co mogę się obwiniać to -to że wzbudziłem to uczucie u niej ,że zrobiłem ten krok nie licząc się z konsekwencjami o ich nawet nie byłem w stanie przewidzieć .I chyba nadal tak jest że nie potrafię rozstrzygnąć tego dylematu a i chyba jednego z większych dramatów mojego życia - zostać i walczyć z uczuciem jak z wiatrakami czy odejść i żyć w niepewności. Jednym słowem masakra niepewność jutra , pewność uczuć i alkohol w tle.
Od rysowania mojego świata chyba się nic nie zmieniło poza tym że teraz cyba wiem co oznaczała ta czerwona błyskawica narysowana w okolicach mojego serca.Ciężko to ogarnąć i przyjąć do wiadomości że miłość taka czysta i piękna dająca tyle cudownych chwil, marzeń, niezapomnianych scen ukrytych pod powieką jak zdjęcie takie jak to które wryło się w moją pamięć na którym widok jej oczu w herbaciarni którego nie zapomnę do końca świata i jeden dzień dłużej.Widoku oczu lekko przymglonych jak mi sie wydaję łzami które nie wypłynęły jeszcze na policzki oczy uchwycone w tym momencie kiedy ściska się gardło ze wzruszenia z chęci powstrzymania łez , kiedy czuje sie takie wewnętrzne ciepło lekko ruszone trzepotem skrzydeł motyli w okolicach pod sercem, miłe ciepło które chcesz zatrzymać a boisz sie że z każdą uronioną łzą zaczniesz je tracić . Tego nie jestem w stanie zapomnieć .
Ale jest chyba i tak że niespełniona miłość bywa czasami okrutna bo jest ....................niespełniona. Mam takie wrażenie że jest to jej zemsta za to że nie mamy odwagi jej spełnić , ja nie mam odwagi bez względu na okoliczności , bez względu na wszystko cholera ale się zapędziłem w romantyczne rejony ale to właśnie chyba ta miłość.
Niestety samo picie z jakiegokolwiek powodu nie jest już takie romantyczne jak i pobyt tutaj.

terapia "mój świat"

Świeżo jestem po zajęciach z rysowania "mojego świata" i mam właściwie do napisania tylko jedno - ja p.......lę. Teraz zaczyna do mnie docierać jak bardzo nadal próbuje zapanować nad wszystkim , jak to mam zamiar choć teraz już wiem że coraz bardziej iluzorycznie zawładnąc i kierować wszystkim choć tak naprawdę to jedyne co mną kieruje to pijane myślenie choć nie piję .Nauczyć się słuchać to chyba coś co jest największą przeszkodą głowa nadal wysoko w górze a kark nijak nie zgięty, gdzie do cholery można kupić choć trochę pokory ? Czy będę w stanie na tyle sie otworzyć i wyleźć ze swojej skorupy żeby zacząć słuchać i przyjmować od innych ,kiedy w końcu dotrze do mnie to , że jestem tu po to by sobie pomóc a nie zapanować nad sobą , ciągle tylko włącza się myślenie że ja to inaczej, że ja nie tak samo.

terapia dni kolejne

Przedwczoraj rozmawiałem po raz pierwszy z moją nową Panię terapeutką , na spotkanie szedłem pełen obaw ,mimo tego że od pierwszego kontaktu z tą młodą i ładną osóbką miałem wrażenia bardzo pozytywne i nie tylko te związane z jej urodą . Ale jak to zwykle bywa zapaliły sie jakie lampki wątpliwości w głowie , a to młodziutka i niedoświadczona a to bo nie jest uzależniona jak mój poprzedni terapeuta a to czy będzie odporna na moje świadome mniej lub bardziej manipulacje ?
o tak naprawdę to ja już chyba sam siebie dawno zdiagnozowałem , wiem co z czym i z czego wynika tyle tylko że zachodzi dośc poważne prawdopodobieństwo że mogę sie mylić i po raz kolejny mam gdzieś nieodparte wrażenie że ta terapia , detox, to nadal element ucieczki, manipulacji dalszy etap zamykania sie w swojej skorupie .Pewnie dlatego mam problem z integracją w tej grupie.Ciężko to pisać ale jakoś to samo wyłazi na wierzch jak trawa na wiosnę że czuję, że myślę o sobie - jednak jestem inny niż oni- i łapię się na tym dość często na tym , dobrze że zaraz po tym idzie myślenie że w tej chorobie tak naprawdę różnimy sie niewiele , bo od przysłowiowego ojszczypłota różnie się ino jednym kieliszkiem.Po spotkaniu z Panią terapeutką znalazłem dla niej pseudonim - WIERTARKA- mądra kobieta a takich zawsze lekko sie obawiałem , nie dała sie zbić z tropu , bardzo szybko wyłapywała moje próby kombinacji i ucieczki od niewygodnych tematów i co najważniejsze zobaczyłem u niej wielkie zaangażowanie i to że jej po prostu się chce.

TERAPIA

I cóż zaczyna się praca na terapii i obawy związane z nią ,nie ze względu na swoje zaangażowanie raczej na uczestnictwo w rzeczach które służą bardziej zakłamaniu i okłamywaniu siebie oraz innych niż rzeczywistym otwarciem się.Wiem że w tej dość zgranej grupie jedni piszą pracę drugim byle tylko zaliczyć prace i by terapeuta się nie czepiał bo grupa i tak powie utożsamiam się z tą pracą i praca mi się podobała. Już na słuchaniu pierwszych prac miałem wrażenie że jedna z osób czytając ją ,czytała jakby wiadomości ,zupełnie bez emocji i zaangażowania a pisząc o sobie o tak trudnych rzeczach nie jest to chyba możliwe. Wiem że jutro znów ma czytać pracę i pisze ją znów przy pomocy innych , jak się zachować ?.Dać zwrot krytyczny i prawdziwy czy dostosować sie do reszty grupy i udać że wszystko jest ok. Powiedzenie prawdy może znacznie utrudnić integracje z grupą , mam nadzieje że znajdzie sie jeszcze ktoś odważny i powie cokolwiek więcej niż praca mi się podobała i utożsamiam się z nią. Ta "hasłowość" przy dawaniu zwrotów zadziwia mnie , biorąc przykład z poprzedniej terapii z przed 5 lat takie słodzenie sobie na wzajem i głaskanie się po ch...ach niczego nie wnosi i niczemu nie służy.Podobno terapia żeby zadziałała musi poboleć czasami nawet mocno a i od takiego słodzenia można zagłaskać kota na śmierć.I dalej idzie mi tu robić za miejscowego dziwoląga, choć tym razem niejako na własne życzenie właśnie siedzę i skrobie te wypociny a wokół kilku facetów ogląda film.

MOPITU

MOPITU - przyszedłem a właściwie przywieźli mnie tutaj wczoraj i od razu na zajęcia i znów skucha na początek , kolejny raz poszła reklama dziwadła co zapił po 12 latach i poczułem sie znów osamotniony jak przez ostatnie miesiące picia.Mam wrażenie że gdy o tym się dowiedzieli powstało coś na zasadzie on i my , tym bardziej że moje zwroty do tzw.prac czytanych na grupie nie należały do najdelikatniejszych i miały dość negatywny wydźwięk przy zgodnej pozytywnej ocenie innych uczestników ,przy dawaniu zwrotów do drugiej pracy nawet sie powstrzymałem od głosu bo nie chciałem byc znów jedynym któremu coś "brzęczało" i..........znów dupa bo poczułem się z tym źle więc przy trzeciej pracy nie odpuściłem i powiedziałem co wg. mnie było nie halo mimo narastającego niepokoju. Teraz znów siedzę sobie sam i pisze w zeszycie słuchając ulubionej muzyczki pod nieobecność reszty grupy.
Wiem a właściwie mam nadzieje że wszystko nabierze odpowiednich barw i gdy tylko dorze przepracuje ta terapie a przede wszystkim zacznę słuchać to pomaleńku dojdę do ładu z samym sobą a jak to sie uda to i z reszta świata. Tak naprawdę to nie wiem co będzie większym wyzwaniem walka z samym sobą czy ze światem i potrzebna jest walka może czasami wystarczy tylko pogadać ?
Dlaczego tak to jest że widze same przeszkody i nie bardzo chce mi się je pokonywać w najprostszy sposób , próbuje wszystkiego co trudniejsze bardziej wyczerpujące , dlaczego prościej jest pomarzyć o wygranym milionie i opierać na tym swoje życie niż dostrzec uśmiech własnych dzieci ? MASAKRA przez te osiem miesięcy mojego picia chciałem sie odizolować od wszystkich a najbardziej dokuczało mi uczucie osamotnienia i alienacji, chciałem zostać sam ze sobą ,sam na sam a jednocześnie chciałem by mnie ktoś przytulił i zaopiekował się mną .
Cholera nie wiem co chciałem wydawało mi się że nie chcę niczego a jednoczenie chciałem wszystkiego a może chciałem tylko by nikt nie przeszkadzał mi w piciu a może to tylko żal po niespełnionej miłości z miłości faceci wywoływali wojny i ginęli na nich, poświęcali wszystko co mieli i więcej , dla miłości popełniali samobójstwa ale i tworzyli dzieła sztuki , dla miłości trzeźwieli ale wiem to po sobie dla miłości pili,pili,pili ale czy wytrzeźwieją ?

OLAZA - c.d.

28.01.10 -
Taka naprawdę zastanawiam się nad moją poprzednią terapią (2005) w 9 roku abstynencji czy nie była ona tylko moją manipulacją by udowodnić jak dobrze sobie radzę w moim trzeźwym życiu. Dziś z perspektywy czasu prawie pięcie lat w tym dwa picia w tym 8 miesięcy ciągu , wydaje mi się moja duża pycha została nadmuchana i później po został już tylko zjazd po równi pochyłej aż do momentu powiedzenia sobie stop. Od ukończenia tej terapii moje poczucie doskonałego radzenia sobie pozwalało mi na ratowanie i pomaganie innym na wychodzeniu z picia , moderowania i uczestnictwa w forach, zajmowania się problemami wszystkich tylko nie sobą, i na dobrą sprawę to do dziś (pisałem to 06.02.2010 )tak naprawdę nie wiem czy ta pycha nadal nie przemawia nadal przeze mnie ,czy po raz kolejny nie jest to mistrzowska próba manipulacji by rządzić świat po swojemu i na swój sposób.Mimo tego że schyliłem głowę i poprosiłem o pomoc ,położyłem sie na detox - to mam wrażenie że odbywa sie to niejako na takim moim mocnym ja .To ja zdecydowałem o 10 dniowym detoxie choć pewnie wystarczyłby 3 dniowy dochodzący, to ja poprosiłem by zamknąć mnie na 6 tygodni w ośrodku choć z powodzeniem mógłbym tam dochodzić bo mam ledwie 300 metrów i ciąglę krąży po mojej głowie pytanie czy to moja determinacja by trzeźwieć czy też właśnie zdobyłem mistrzostwo wszechświata w manipulowaniu samego siebie. Przypominam sobie jak pijąc ostatnio bardzo mocno podkreślałem że piję bo chcę choć wiadomo że w tej chorobie jest że piję bo muszę , czy to były moje ostatnie podrygi w tworzeniu iluzji że to ja decyduje o swoim życiu choć wiadomo że to alkohol.Próby nieustanne bycia górą w tym układzie choć leży się w gównie.Niesamowite jak można sobie pogmatwać i nie wiedzieć co jest co , mam tylko nadzieje że ta terapia na którą się stąd wybieram da choć częśc odpowiedzi na te pytania. A może w rzeczywistości jest tak że to zaplanowane pożegnanie z alkoholem ,pójście na detox i do ośrodka to początek kierowania na powrót własnym życiem.

OLAZA

Rano nie mówiąc nikomu ,o co kaman wstałem , poszedłem na spacer z psem ,zrobiłem córce i sobie śniadanie , zjadłem później tradycyjnie kawa i ruszyłem po raz pierwszy w życiu na Izbę Wytrzeźwień na oddział leczenia zespołu abstynencyjnego. I jak zwykle musiało się zadziać coś co normalnie sie ludziom nie zdarza, na przejściu dla pieszych gdy przechodziłem na zielonym dla mnie świetle o mało mnie nie przejechał taksówkarz który w momencie gdy mnie mijał zrozumiał że wjechał na pasy przy czerwonym świetle , skończyło sie na wiązance "życzeń " z mojej i kilku przechodniów w jego stronę.A mnie lotem błyskawicy obiegła myśl że może jednak tam nie iść bo to jakiś znak ALE CÓŻ DALEJ NA PRZEKÓR PADAJĄCEMU ŚNIEGOWI LAZŁEM W NIEZNANE.Jak to zwykle pewnie bywa w takich miejscach jak szpital zaczęło się od wszelkiego typu formalności które działają na mnie jak płachta na byka i nie mineła godzinka z hakiem a już byłem na oddziale i właściwie ten dzień na oddziale nie różnił się niczym szczególnym od innych poza zwiększoną ilością badań. Znalazłem się 5 osobowym pokoju i tu skończę opis moich towarzyszy trzeźwienia . Co do mnie to już na początku Pani doktor zrobiła mi reklamę typu : patrzcie to taki dinozaur co to nie pił prawie dwanaście lat. Przez moment poczułem się jak małpa w zoo ale cóż poszło i kolejne dni dałyby się wtłoczyć w jeden szablon gdyby nie to że spokój zmącił i zmusił do głębszej lub płytszej refleksji nad chorobą , życiem - zgon jednego z dopiero co przywiezionych pijaczków tzw "leśnych ludków" jak tu nazywało się zarośniętych bezdomnych z reklamówkami, odurzonych cholera wie czym i nazwy "leśne ludki" nie traktuje z ironia ani pogardą bo bardzo mocno wiem że od tego gościa różnię sie niewiele.

26.01.2010

W sumie jeden z najgorszych dni ,przez brak zajęcia i powroty głupiego myślenia typu : może ten detox nie jest potrzebny ,może wystarczy tylko na AA w soboty ,ale mimo wszystko ruszyłem z planowaniem i realizacją - bo to nie mam pidżamy ,kapci bo na oddział potrzebne jest to i tamto .Pojechałem na zakupy , bardzo mnie wkurzały telefony od mnie chlebodawcy i zleceniodawców z pytaniami co ze mną ? ,,kiedy wrócę ? itp. długo nie odbierałem telefonu nie chciało mi sie opowiadać kolejnych bzdur o chorobie mego brzucha no i tak dożyłem wieczora w trzecim dniu trzeźwienia.

25.01.2010

Dzień rozpocząłem z myślą teraz albo nigdy i zadzwoniłem do mojego terapeuty już gdy byłem w pracy i umówiłem się że pojadę do niego ,pogadamy i ustalimy coś jeśli chodzi o dalsze leczenie.I pojechałem prawie natychmiast do niego ustaliłem też czas mojego pobytu na detoxie ,zaklepałem sobie miejsce.A później znów musiałem nałgać mojemu zatrudniającemu mnie na czarno pracodawcy by zbudować legendę o chorobie by spokojnie iść poleżeć na OLAZIE , było to o tyle proste że od paru tygodni mój brzuch dawał mi rzeczywiście ostro popalić.Po powrocie do domu z pracy znalazłem sie w strefie ciszy i tak już do zaśnięcia

the day after

Moja pani swój krzyk bezsilności i rozpaczy rozpoczęła od strajku w domowych porządkach więć rychło będąc w poczuci winy rychło zacząłem szykować obiad ,zmywać etc. (obiady też nie zjadła chyba na znak protestu). A później niczym lawa z wulkanu zaczęła wylewać z siebie wszelkie możliwe i niemożliwe żale, złości ,poczucie krzywdy jakie jej wyrządziłem robiła to z niebywałą złością i agresją, znosiłem to w milczeniu bo tak naprawdę nie miałem nic do powiedzenia a nawet jakby to odniosłem wrażenie że to i tak miał być jej monolog a nie dialog ( czyż dyskutuje się ze szmatą mam na myśli oczywiście siebie).Byłem u kresu wytrzymałości ,znów przebiegały mi przez głowę myśli "nie wytrzymam tego dłużej chyba się napiję " z sytuacji wybawiła mnie córka której obiecałem wyprawę na mecz siatkówki. Tam odreagowałem ,uspokoiłem się i wróciliśmy zadowoleni jak z innej bajki.I po powrocie jak można się było spodziewać znów kubeł zimnej wody , krzyk awantura ,płacz ja rozumiem z czego wynika ten jej krzyk rozpaczy i co się może z nią dziać ale ile można.

dzień pierwszy

kiedyś w styczniu tego roku

Pierwszy dzień bez alkoholu ,zaplanowany z czystym wyrachowaniem , z piątkowym pożegnaniem ulubionych marek piwa Warki i Magnusa.
Pewnie te moje działania nie miały nic wspólnego z ogólnie przyjętym kanonem wychodzenia z ciągu pijackiego ale to już się stało i ...już. Piszę ten tekst z parodniowym opóźnieniem więc będzie uboższy o kilka refleksji i myśli, wygładzony lub wyostrzony o czas który przeminął.
Zacząć chciałbym od tego że kiedyś uczestnicząc w dyskusji na temat piekła dla alkoholika ,postawiłem tezę - że najgorszym poziomem piekła dla alkoholika jest ten w którym Lucyfer poda tylko 50g alkoholu dziennie i nic więcej.
Sam sobie zgotowałem takie piekło przez ostatnie kilka miesięcy ,robiłem wszystko by nikt nie wiedział że wróciłem do picia po prawie dwunastu latach abstynencji,żeby się tylko nie wydało.
Cała energia ,cała psychika nawet sprężenie fizyczne by wyglądać trzeźwo kosztowało mnie tyle wysiłku że zacząłem być pusty,osamotniony bez niczego oprócz miłości niespełnionej z którą praktycznie nie mam szans dzielić swego życia.
Ten dzień zaplanowałem z dokładnością szwajcarskiego zegarka aż zacząłem się obawiać że za bardzo dokładnie, planowanie zacząłem w piątek jak pisałem wcześniej wypijając jak mam nadzieję ostatnie butelki ulubionego piwa ,lecz nie stałoby się to gdyby nie czwartkowe wydarzenia kiedy to po raz kolejny przyłapany na tym że mam ukryty alkohol, że kłamie , na tym że piję mimo przysiąg że tego nie robię poczułem się tak podle tak ogołocony,zeszmacony obdarty z wszelkiej godności zakłamany jak nie ja, jak najgorszy wróg samego siebie którego można tylko zabić lum zamienić na trzeźwego.Wiedziałem że to mój mur który mogę tylko rozbić
łbem zabijając się poprzez staczanie się coraz intensywniej lub odejść od niego i nie walczyć , kiedyś KSU śpiewało ." .nie wal głową w mur bo tylko włosy swe osłabisz ,jak balon pęknie czaszka twai nic po tobie nie zostanie...". I tak w piątek zadzwoniłem do koleżanki z którą pięć lat temu byłem na terapii i umówiłem się na mityng AA w sobotę - pierwszy dzień zaplanowanej trzeźwości , swoją drogą czy można planować trzeźwość ? nie wiem tego dziś czas pokaże .
Rano sobotniego poranka poszedłem do fryzjera odświeżyłem swój wygląd ,wykąpałem się ,ubrałem się dość elegancko i poszedłem szukać pracy z wydrukowanym CV.Pierwsze miejsce gdzie trafiłem to miejsce gdzie moja niespełniona miłość miała bardzo realny kształt a ja ciśnienie krwi na skraju ludzkiej wytrzymałości,zostawiłem u niej swoje CV by dala je swoim przełożonym ale tak naprawdę chciałem podzielić się chyba moją ważną decyzją że chcę przestać pić i to jest ten jakże ważny dla mnie pierwszy dzień. Po tym spotkaniu odbyłem długi spacer do miejsca w którym odbywały się mityngi AA. I im dłużej ten spacer trwał tym większe wątpliwości , poco tam idę ? czy warto ? czy dam radę ? dużo pytań by tylko zasiać ziarno wątpliwości w sens tego trzeźwienia ,tym bardziej że Bóg, wiara nie ułatwiały mi uczestnictwa w AA. Mój tok myślenia zbłądził nawet w okolice zabobonu jakoby dzień 23 jako pierwszy dzień trzeźwego życia nie wróży nic dobrego ,ten kto widział film "23" wie o czym piszę .tym bardziej że moja poprzednia prawie 12 letnia abstynencja wiązała się również z datą 23.Dzień zakończył się w miarę spokojnie ,nawet docinki mojej żony nie wyprowadziły mnie z równowagi.