"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

cd.

Po roku nieobecności w domu podjęliśmy decyzje o tym by znów być razem, ten okres, kiedy mieszkaliśmy osobno pozwolił nam nabrać dystansu do konfliktów, emocji, spojrzeliśmy jakby z boku na swoje wspólne życie i doszliśmy do wniosku że warto być razem i że mimo wszystko nadal się kochamy.
W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego trzeźwienia, przypadający na okres 2001 – 2007 – etap rozwoju i czasu kiedy alkohol przestał być potrzebny do pozornego rozwiązywania problemów i przeżywania uczuć, emocji bo ja miałem już normalne sposoby radzenia sobie z trudnościami życia codziennego i niecodziennego, ten czas to także okres kiedy alkohol przestał być widmem ostatniego kaca kiedy większość a właściwie wszystkie
zalecenia abstynenckie miałem dopracowane i wdrożone, maiłem po prostu KOMFORT NIE PICIA.
Potrafiłem też zadbać o to by po pierwszych objawach głodu lub wystąpienia sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby odpowiednio zareagować, przeciwdziałać i radzić sobie nie wywołując przy tym paniki i pospolitego ruszenia, w tym czasie też mimo braku cotygodniowych spotkań terapeutycznych starałem się mieć kontakt z trzeźwiejącymi poprzez uczestnictwo w warsztatach dotyczących min. głodów, zachowań asertywnych, nawrotu choroby, ten okres to też czas gdzie mój rozwój zawodowy, sportowy i osobisty poszedł daleko do przodu i dawał duże poczucie satysfakcji i zadowolenia, dość często byłem dumny że wyszedłem z tego bagna i osiągnąłem sukces.
Teraz przyszło mi głowy że ten okres to tak naprawdę powolne odchodzenie o tożsamości „ja-alkoholik” choć nie do końca bo w 2005 roku w dziewiątym roku abstynencji znalazłem się na terapii w MOPITU, złożyło się na to wiele czynników min. to że akurat miałem czas bo szukałem nowej pracy ale wtedy tłumaczyłem to sobie tak że jestem tam po to by zejść na ziemie bo miałem wrażenie że już zaczynam zbytnio bujać w obłokach, bo coraz częściej pojawiały się myśli że może już choroba odpuściła a ja mogę zacząć pić normalnie tym bardziej ze od jakiegoś czasu dziwnym trafem coraz częściej bywałem na imprezach z alkoholem w tle i już od prawie roku przed tą terapia mocno rozluźniłem kontakty z AA i kolegami z terapii oraz terapeutą.
Rozluźnienie kontaktów a właściwie zaniedbanie ich wynikało już tylko z zasady „jak trwoga to do BOGA” i nie miało charakteru regularności, choć nadal przynosiło efekt i wtedy tłumaczyłem to sobie w ten sposób – odnoszę sukcesy, spełniam się jako mąż, ojciec, porządny kierownik, oraz mistrz Polski w 2003 roku oldbojów i 2004 vice-mistrz, więc wszystko jest ok. i jak coś zaczyna się dziać nie tak to mogę polecieć do terapeuty, do klubu abstynenckiego.
Ten okres wspominam jako miodowe lata i zbierania plonów pracy nad trzeźwością i często pojawiały się wtedy u mnie myśli typu „ podniosłem się i jeszcze zrobiłem wiele fajnych rzeczy, które podnoszą moją wartość jako alkoholika i człowieka w ogóle.
Tamten czas to także czas dawania, które to sprawiało mi wiele radości i satysfakcji bo co róż okazywało się można przynosić innym radość, pomagać im co napędzało mnie do tego by po prostu chcieć to robić a robiłem min. takie rzeczy jak pomoc w organizacji komitetu przeciw zniszczeniu osiedlowego ogródka jordanowskiego przed wyburzeniem na rzecz budowy parkingu dla hipermarketu, prowadzenie drużyny piłki nożnej w parafii, prowadzenie i gra w drużynie szóstek piłkarskich, uczestnictwo w projekcie parafialnych animatorów trzeźwości i wiele innych mniej lub bardziej ważnych zajęć i projektów nie zaniedbując przy tym obowiązków domowych i zawodowych.
Realizacja tego wszystkiego jak i satysfakcja płynąca z dobrej roboty napędzała moja chęć bycia trzeźwym i nadal nim pozostawałem.
Po terapii w lipcu 2005 roku zgodnie z zaleceniami nadal uczestniczyłem w spotkaniach AA i miałem kontakt z terapeutą, mniej więcej w tym czasie byłem jednym z pierwszych uczestników nowopowstającej grupy i pomysłodawcą jej nazwy i właściwie to chyba ostatnie z działań, które podjąłem chcąc być trzeźwym na kolejne miesiące pozostawiając sobie aktywność sportową, myślenie że świetnie sobie daję radę.
Teraz przyszło mi do głowy że było też wiele mniejszych i mniej ważnych rzeczy przez te 12 lat takich jak kolekcje ulubionej muzyki, filmów mocne zainteresowanie problemami gospodarki i polityki, ważnym elementem w moim trzeźwieniu była też opatrzność boska i wiara, bo gdy im dalej byłem od Boga i praktyk religijnych tym gorzej znosiłem problemy życia codziennego, cotygodniowe chodzenie do kościoła i modlitwa przynosiło mi spokój który zawsze służył mojej trzeźwości.
Myślę jednak, że najważniejszą sprawą która pomagała mi wytrwać w mojej prawie 12 letniej trzeźwości to było to by być w zgodzie ze samym sobą i hierarchią wartości życiowych, to po prostu tylko to że przez wiele lat nie musiałem pamiętać co powiedziałem o komu bo mówiłem prawdę i nie było we mnie lęku i niepokoju, to po prostu to że nie musiałem się bać że pójdę do więzienia bo coś ukradłem, to po prostu to że rano goląc się mogłem spokojnie spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do moich myśli mówiąc cicho że przeżyłeś kolejny dzionek jak Bóg przykazał, to po prostu to, że chciałem być trzeźwy i widzieć uśmiech żony i dzieci, to po prostu satysfakcja z tego że nawet jak coś nie było tak to mogłem sam lub przy pomocy innych rozwiązać problem a jak to się nie udało to przynajmniej wiedziałem dlaczego i już.

PRAC CIĄG DALSZY

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Zastanowię się i napiszę jakie moje zachowania, decyzje i aktywności oraz
myśli ułatwiały mi utrzymanie abstynencji i trzeźwienie przez 12 lat.



Moje prawie 12 lat abstynencji zaczęło się dokładnie 23.05.1996, była to moja druga próba , świadoma i połączona z nabywaniem gruntownej wiedzy o mnie i moim alkoholizmie.
Pierwsza 1,5 roczna abstynencja zakończyła się ośmiomiesięcznym ciągiem który pozbawił mnie złudzeń co do kontroli nad piciem alkoholu i czymkolwiek innym, obdarty ze złudzeń kierowania wlasnym życiem, godności rano na ciężkim kacu moralnym i nie mniejszym fizycznym zadzwoniłem do lekarza z ogłoszenia i poprosiłem o odtrucie i wszycie esperalu, bo sam nie byłem w stanie przetrwa tego koszmaru i na tamten czas potrzebowałem straszaka.
Po trzech dniach od tego dnia stawiając czoła rzeczywistości, dotarłam do mojego terapeuty i ten fakt był na tamten czas jedną z najważniejszych decyzji która determinowała większość rzeczy które pomagały mi utrzymywać trzeźwość i normalnie funkcjonować przez te prawie 12 lat.
Decyzja wymuszona bolesną rzeczywistością, możliwością utraty rodziny, ale też potężnym uczuciem klęski, groźby skończenia ze sobą, obdarcia z resztek godności.
Wspomnienia tego okresu zwłaszcza początkowych miesięcy zatarł już po części czas i pewnie są one zniekształcone jak każde odległe i nie za bardzo przyjemne.
Z perspektywy czasu podzieliłem te lata na trzy okresy, przypadające mniej więcej na lata 1996-2001, 2001-2007, 2007-2008 , kolejna nazywając je :

1. 1996-2001 praca nad „ alkohol nie jest mi do niczego potrzebny , potrafię żyć pełnia życia bez niego”
2. 2001-2007 życie wg recepty „alkohol nie jest mi do niczego potrzebny i kieruje własnym życiem
3. 2007-2008 „alkohol stał się mi obojętny”.

I o ile te dwa pierwsze okresy określały moja tożsamość jako alkoholika i były efektem pracy wykonanej na terapiach, warsztatach i mityngach AA to trzeci okres mimo utrzymywania abstynencji był już powrotem do pijanych zachowań i myśli.
Będąc już tu na terapii w rozmowie z moja Panią terapeutką powiedziałem, że alkohol w moim życiu stał się obojętny i byłem zadowolony, że wypracowałem sobie stan rzeczy i model życia przez parę lat mojej abstynencji, teraz sądzę że uznanie obojętności wobec alkoholu to był początek końca mojej trzeźwości bo, tak sobie pomyślałem teraz że jak coś jest obojętne to zaczyna być tolerowane a tolerowany alkohol szybko będąc tolerowanym bardzo szybko znalazł się na moim terytorium, i niewiele później w zasięgu mojej ręki, działając jak bomba z opóźnionym zapłonem, dlatego też ten okres mojej abstynencji określały myśli typu, daję sobie przecież radę sam i to całkiem nieźle, nie pije, realizuje swój rozwój poprzez udzielanie się na forach internetowych związanych z moja chorobą, pomagam innym także w realnym świecie, załatwiając terapie i kontakty z terapeutą.
Właściwie to już tylko te myśli i same myśli trzymały mnie przy powstrzymywaniem się przed sięgnięciem po alkohol, zachowania coraz częściej były już z kategorii tych bardziej ryzykownych, bo zacząłem uczestniczyć w imprezach gdzie pito alkohol, kupowałem alkohol gdy brakło na imprezie firmowej, odwoziłem pijanych do domów, ograniczyłem aktywność sportowa do niezbędnego minimum by zachować mniemanie o swojej sprawności fizycznej.
Wracając jednak do początku mojej abstynencji to początkowo myślą przewodnią było to, że nie chce wrócić do tego koszmaru, jakim był ostatni ciąg, reakcją na tę niechęć była na początku niestety ucieczka w nadmierną prace zawodową ze względu na brak pomysłów jak wypełnić czas oraz na chęć nadrobienia wszystkiego, co straciłem.
Właściwie jedynymi rzeczami poza pracą, które robiłem, były mityngi AA i spotkania terapeutyczne i to wypełnienie czasu było na pewno tylko wyborem mniejszego zła i potrzebowałem sporo czasu by dotarło do mnie że nie tędy droga, zamiana alkoholizmu na pracoholizm, pomogły mi w tym spotkania terapeutyczne na którym uczestnicy otwierali mi oczy na to co robie nie tak, i mityngi na których słyszałem o podobnych zachowaniach ludzi na początku swojej drogi.
Te spotkania raz w tygodniu właściwie ratowały mnie wtedy i determinowały do tego by zmieniać swoje życie na lepszy i treściwsze, wiedziałem że bez nich nie jestem w stanie kroczyć właściwą dla mnie drogą i z niecierpliwością czekałem na kolejny wtorek, by się tam znaleźć, w tym tez okresie bardzo pomagał mi kontakt z moim terapeutą Jerzym Wojciechem K. którego z pełnym przekonaniem i wiarą, nazywałem moim guru – trzeźwym od wtedy kilku już lat, pamiętam swoja irytacje kiedy wystawałem do niego w kolejce by choć chwile zamienić słowo, pamiętam jak nieustannie studził moja niecierpliwość ale i pobudzał do zmian i rozwoju, myślę że na tym etapie życia był wszystkim tym co najlepsze dla mnie co mogła mi dać opatrzność na tamten czas i miejsce, że słowo i instytucja „sponsora” nie jest w stanie oddać tego co dało mi obcowanie z tym człowiekiem.
Ten etap to również etap zmian chyba przede wszystkim zmian, czasami bolesnych ale zmian które pomagały mi trzeźwieć, jak już pisałem ucieczka w pracę zawodową ale i praca na mityngach i terapii pomogła mi przetrwac pierwsze miesiące, co z kolei pozwoliło mi nabrać dystansu , dało czas na realizacje tych zmian i ich planowanie, w tym czasie już część z nich wprowadzałem sam lub przy pomocy mojej żony która bardzo mnie wspierała w zachowaniu i przestrzeganiu zaleceń abstynenckich takich jak utworzenie w naszym domu strefy wolnej od alkoholu. To moja zona dbała o to by na imprezach u jej rodziców nie było alkoholu, by tort nie był nasączony alkoholem i przypominała mi nieustannie co wolno a czego mam się wystrzegać, z czasem już nie musiala tego robić bo potrafiłem coraz bardziej sam o to zadbać, a do tego jako że urodziłem się w czepku to opatrzność czuwała i zmiana miejsca zamieszkania w ostatnim okresie mojego picia w naturalny sposób odstawiła mnie od koleżków z którymi piłem.
Myślę, że kolejnymi etapami w początkowym okresie mojego były decyzje o powrocie do regularnego uprawiania sportu, a przede wszystkim narodziny córki, ten okres to jakby jeden z najlepiej poukładanych etapów mojego zycia bo mimo wielu rzeczy i ról w życiu układałem sobie tak plan by godzić wiele rzeczy i robić je z pełnym zaangażowaniem, nadal jednak przekładając nad wszystko wtorkowe spotkania i mityngi AA.
Dużym problemem dla mnie postawienie nowych zachowań wobec mojego ojca i pijącej części rodziny o ile mama przyjęła moje nowe zachowania jako zmiane na lepsze i z radością to kontakty z moim ojcem właściwie ograniczyły się do minimum, tego hasła typu „ Po co ja przyjde do Ciebie na imieniny jak nie postawisz ćwiartki?” z początku były trudne do akceptacji i wywoływały u mnie smutek, złość a z czasem przestały mnie obchodzić.
W 1999 roku czyli w trzecim roku abstynencji wyprowadziłem się z domu , mimo że nie była to prosta decyzja i mogła zagrozić mojemu trzeźwieniu ze względu na uczucie osamotnienia , zmianę relacji z dziećmi, poczucie winy ale i krzywdy w stosunku do żony , to jednak była to decyzja na zasadzie wyboru mniejszego zła gdyż nasze konflikty , nieporozumienia były tak napięte że mogły doprowadzić do tragedii albo do zapicia i późniejszej tragedii, ten ciężki dla mnie okres przeżyłem właściwie dzieki temu że miałem alternatywne do picia sposoby rozwiązywania problemów i radzenia sobie ze stresem.
Kontakt z terapeutą i grupą , mityngi AA bliski przyjaciel którego akurat wtedy spotkałem na swojej drodze z którym zwyczajnie mogłem pogadać o wszystkim, który bardzo szybko stał się powiernikiem moich najintymniejszych spraw, ale przyjaciel który tez potrzebował moich rad , bo sytuacja Moniki jako osoby współuzależnionej była, mało ciekawa , długie rozmowy, brak oceniania, akceptacja zachowań i myśli, zwykłe zrozumienie przynosiło mi kojący efekt i pomagało przetrwać. To pewnie znów opatrzność czuwała nade mną że zesłała mi ją, akurat w tej chwili mojego życia i pomogła przetrwać, mam tylko nadzieję że choć w niewielkim stopniu pomogła i jej , choć tak naprawdę to wiem że pomogła i chwała za to opatrzności. Oraz sport i jego regularne uprawianie poza wypełnieniem czasu, którego miałem dużo pozwalały mi na rozładowanie napięcia, akceptacje stanu rzeczy i dawały powody do radości i uśmiechu.
W tym czasie bardzo aktywnie, ale i w sposób jak mi się wydaje odpowiedzialny i zaangażowany, rola ojca choć tylko weekendowego była dla mnie ważną rzeczą bo uczucie jak ważnym się jest człowiekiem dla swoich dzieci, radość jaką przynoszą wspólne zabawy, pozwalały mi na to by chcieć być trzeźwym, duża satysfakcje sprawiało mi poczucie że jestem w stanie poświęcić dla nich czas i zorganizować zabawy i wspólne pracy tylko dla nich. Grupa terapeutyczna, klub abstynencki, mityngi AA to słuchanie, słuchanie, słuchanie i znajdywanie rozwiązań na które nawet nie musiałem zadawać pytań a które sprawdzały się na co dzień i pomagały mi wielokrotnie w późniejszym okresie.
CDN

OPT - List pożegnalny

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Napiszę „List pożegnalny do alkoholu”.




Najchętniej napisałbym Tobie w krótkich żołnierskich słowach – spierdalaj – i na tym zakończył, ale wiem ze to tylko życzenie a nie rzeczywistość, będziesz zapewne zawsze i wszędzie a ja mogę zadbać o to by nie w zasięgu mojej ręki, bo to mogę zrobić, już mogę.
Jeszcze niespełna dwa miesiące temu obecność Twoja oznaczała dla mnie szczyptę ulgi i morze cierpienia, zupełnie odwrotnie gdy byliśmy ze sobą na początku naszej znajomości.
Byłem mi kilkadziesiąt lat temu towarzyszem miłych zabaw, powiernikiem uniesień i upadków, powiernikiem skrytych uczuć i tajemnic, katalizatorem szczęścia i radości, byłeś nieodzowny, byłeś kumplem wśród innych kumpli aż stałeś niezbędny by rano móc po krótkim spotkaniu z Tobą rozpamiętywać już bez trzęsących się rąk szaleństwa poprzedniego popołudnia i wieczoru.
Tak było na początku i troszkę później, kiedy przynosiłeś radość , poczucie siły, przy Tobie znikała nieśmiałość, niemożliwe stawało się możliwe ale im dłużej trwała nasza znajomość tym to co dawałeś to było już tylko wspominanie radości i szczęścia aż w końcu odebrałeś mi ją.
Jak nadopiekuńcza matka zamykając przed światem swoje dziecko ,pozbawiłeś mnie radości z wychowywania dzieci, z bycia dobrym mężem i pracownikiem, radości z grania w moją ulubiona piłkę a najgorsze jest o że odebrałeś mi coś najważniejszego – możliwość życia własnymi wyborami.
Kontakt z Tobą pozbawił mnie możliwości życia w roli ojca dbającego o żonę i dom, ojca wychowującego dzieci, pracownika z premia za dobrą pracę i bramkarza którego interwencje wzbudzały uznanie kolegów i przeciwników na boisku.
I kiedy już kontakty z Tobą odebrały mi to wszystko to Itak było Ci mało, bo zostałeś jedynym środkiem na mój ból istnienia i jedynym, choć dobrze zamaskowanym przez wszystkie mechanizmy źródłem tego bólu.
Nie chcę przezywać paradoksów z Tobą związanych, stałem się dzięki kontaktom z Tobą własnym ojcem którym przysięgałem nigdy się nie stać , dawałem mi poczucie wolności zniewalając mnie jeszcze bardziej, doprowadzając do codziennego przezywania koszmaru klęski, upadku, taplania się w nieustannym poczuciu winy oferując w zamian coraz krótsze chwile ulgi i dłuższe cierpienia.
Rozstaliśmy się już kiedyś na długo, to był dobry dla mnie czas, choć nie tylko miodem i mlekiem płynący, ale to był mój czas, nie byłem mi potrzebny bo nauczyłem się sam dokonywać wyborów i ponosić za nie odpowiedzialność.
Nie byłeś mi potrzebny a ja zapomniałem o tym, że niepotrzebny nie oznacza obojętny, kiedy dbałem o to byś był niepotrzebny, byłeś poza zasięgiem mojej ręki gdy tylko o tym zapomniałem poczułeś się tolerowany i szybko stało się tak że zacząłeś mi towarzyszyć aż koszmar obcowania z Tobą stał się bolesną rzeczywistością.
Dopadłeś mnie w momencie cierpienia, które przez swoje zaniedbania i kłamstwa sam sobie sprawiłem i dałeś mi wtedy ulgę i poczucie złudnej mocy, że tym razem powrócimy do naszych relacji z początku naszej znajomości, zadbałeś o to bym tak czuł i myślał, bym miał przekonanie, że ja panuję nad wszystkim i kieruje swoim życiem samodzielnie i brnąłem dalej do momentu, w którym nie mogłem już dalej tkwić, do momentu gdy w przebłysku resztek logicznego i racjonalnego myślenia doszło do mnie że kontrolując relacje z Tobą, zupełnie zatraciłem własne „ja”.
„Ja” wynikające z tego, kim jestem, jaki jest mój system wartości, kiedy nie byliśmy ze sobą w kontakcie, z tego jak potrafię z uśmiechem patrzeć na swoja twarz w lustrze, gdy rano nie jesteś mi potrzebny.
Wiem, że jeszcze nie raz dasz o sobie znać, że będziesz tym bliżej mnie im ja będę zapominał o moim filtrze „Andrzej – alkoholik” lub będzie on tracił swoje właściwości przez moja pychę lub zaniedbanie, będziesz tym bliżej im ja będę dalej od własnego trzeźwego „Ja”.
Nie licz, zatem na to, bo będę robił wszystko by mój filtr oczyszczać i dbać o jego właściwości by mógł mnie oczyszczać z głodów i nawrotów, będę dbał o to byś nie znalazł się w zasięgu mojej ręki, bo to mogę i potrafię to robić.
Moja „Ja’ osadzone w moim systemie wartości życiowych, skutecznie będzie trzymało między nami dystans poza zasięgiem mojej reki, bo to mogę i tego chcę, dlatego jeszcze raz w żołnierskich słowach – SPIERDALAJ- I NIE DO ZOBACZENIA.


Andrzej Alkoholik

Osobisty Plan Terapii - praca

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Nauczę się rozpoznawać własne sygnały ostrzegawcze i sytuacje zwiększające
możliwość występowania nawrotu choroby.

ZADANIE: Opiszę dokładnie okoliczności i jak się zachowywałem ,co myślałem i co
czułem na kilka tygodni, dni prze przerwaniem abstynencji .


Przełom luty-marzec 2008 roku ,autokar wiozący nas z meczu w Kutnie , sięgam po puszkę z piwem ,pije , przychodzi myśl - Co się stało ? Po co to zrobiłem? – wypijam drugie – Co teraz będzie ? – żeby się tylko nie wydało ,trzeba o tym zapomnieć i właściwie bym o tym zapomniał gdyby nie późniejszy ośmiomiesięczny ciąg i temat tej pracy.
Wiele razy na ten temat myślałem, ale tak naprawdę bałem się chyba sięgnąć sedna sprawy bo pewnie po raz kolejny przyszłoby mi zmierzyć się z prawdą , że znów coś zawaliłem i nie dałem rady ,że zaniedbałem i straciłem wartości które trzymały mnie w trzeźwości.
Pamiętam bardzo dobrze jednak wielkie napięcie jakie mi towarzyszyło na moment przed wypiciem, uczucie takiej nie opisanej złości, poczucia krzywdy, niesprawiedliwości, bezradności, poczucia winy , lęku i osamotnienia które to uczucia targały mną aż do fizycznego bólu , przyszła wtedy myśl że może choć na chwilę piwo pomoże i …………pomogło bo poczułem ulgę której w żaden inny sposób nie byłem w stanie sobie przynieść.
Na tą chwile jednak „zapracowałem” sobie właściwie od ukończenia poprzedniej terapii w lipcu 2005 roku gdzie, jednym z podstawowych celów była praca nad sygnałami ostrzegawczymi i sposobami radzenia sobie z głodem i nawrotem choroby.
Upewniłem się że wiem o co w tym wszystkim chodzi i że daję sobie świetnie radę i na tym zakończyłem proces mojego trzeźwienia i zacząłem powoli pracowac nad zapiciem , nie robiąc praktycznie nic by trzeźwieć .
Upewniony w swojej słusznej drodze przestałem pracowac nad trzeźwością, bo byłem trzeźwy ,wiedziałem dużo i o ile rok 2006 do połowy 2007 był ok. bo miałem już wypracowane metody i od czasu do czasu chodziłem na mityngi to później było tylko gorzej.
Prawdą też jest też to że w okresie od lipca 2006 do lutego 2007 kierowałem hurtownia piwa i alkoholi i teraz do mnie dotarło jak pozorne poczucie siły i opanowania choroby pozwoliło mi na podjęcie pracy w takim miejscu .
Jak ten ważny element w życiu jakim jest praca mógł uciec mojej pamięci, nie jestem w stanie pojąć, choć pracowałem tam po 12 godzin dziennie prze 7 miesiecy ,dzień w dzień z tysiącami butelek i tłumaczyłem sobie że to tylko towar który należy odpowiedni przyjąć, prawidłowo przechować i dobrze sprzedać.
Dotarło do mnie że to chyba tak naprawdę brakujący klocek puzzla do mojej układanki „jak złamałem prawie 12 letnią abstynencje”
Okres od marca 2007 do momentu złamania abstynencji to właściwie nic innego jak łażenie po polu minowym z otwartym ogniem i powrót do pijanych zachowań i myśli, pijane zachowanie w moim przypadku zaczynało się od drobnych i pozornie niewinnych kłamstw nie służących właściwie niczemu, półprawd mówionych w myśl zasady by się „kobieta nie stresowała za bardzo „ ,później kłamstwa zaczęły mi służyć w ukrywaniu rzeczywistych zarobków ,a nadwyżki gotówki wydawałem na swoje zachcianki. Drobne kłamstwa dość szybko zamieniły się w duże oszustwo polegające na tym że powierzone mi pieniądze przez moja mamę zamiast pracować na koncie zostały prze ze mnie roztrwonione, tak rozpieprzyłem ponad 7 tysięcy i kiedy musiałem te pieniądze oddać musiałem zaciągnąć kredyt w banku ,który spłacam do dziś oczywiście kredyt zaciągnąłem bez wiedzy żony i spłacam go do dziś.
By dokładnie opisać okoliczności ,uczucia i myśli które pochłaniały mnie w okresie przed zapiciem , konieczne jest moim zdaniem opisanie moje sytuacji domowej , od listopada 2007 roku w moim małżeństwie zaczęły się drobne początkowo zgrzyty i dotyczyły takich spraw jak zaniedbywanie prze ze mnie kontaktów z AA ,terapeutą , wielokrotnie słyszałem że siedzę z nosem w Internecie i nic nie robie ,choć w moim przekonaniu robiłem przecież wiele, pracowałem ,grałem w piłkę ,gotowałem tyle tylko że robiłem to wszystko jakby tylko dla siebie, do tego doszło jeszcze przekonanie mojej żony o rzekomej zdradzie z mojej strony wynikające bardziej z domysłów i wyświetlonych przez nią filmów niż z faktów. Prawda jest że dałem ku temu powody bo wydało się że spotkałem się z inną kobietą, nie mówiąc jej o tym z obawy przed jej reakcja i im bardziej byłem atakowany tym bardziej uciekałem w netowa rzeczywistość i zamykałem się w swojej skorupie pielęgnując przy tym w sobie poczucie krzywdy.
Moja dbałość o trzeźwienie i rozwój ograniczyła się do moderowania forum dl ludzi nie pijących, gdzie spełniałem się jako ten mądrzejszy stażem i właściwie zbudowałem tam sobie wyidealizowaną tożsamość, tym samym zaspokajałem potrzebę komunikacji z innymi ludźmi zamykając się przed osobami najbliższymi, żyjąc w przekonaniu że przecież daję sobie radę i to nawet nie źle, choć już wtedy od czasu do czasu wiedziałem i czułem że coś jest nie tak .coraz częściej zajmowałem się innymi niż sobą samym w myśl zasady że ja jestem ok. radzę sobie i sam sobie najlepiej poradzę ze wszystkim, coraz częściej łapałem się na ”ja wiem lepiej”, „to jest jedynie słuszne rozwiązanie” i zacząłem dostrzegać też u siebie reakcje nieadekwatne do sytuacji , generalnie ten okres wspominam i pamiętam jako wielkie napięcie i rozdrażnienie. W tym mniej więcej okresie był też sylwester, moje urodziny przypadające w Andrzejki ,święta .Sylwester spędziliśmy u znajomych gdzie był alkohol i na tamtą noc nie robił mi on nic czyli kolejny kontakt i kolejny brak reakcji z mojej strony. Święta tak jak i imienino –urodziny minęły bez alkoholu, ale i bez atmosfery święta. Okres styczeń ,luty 2008 to także trudny okres w pracy tzw. martwy sezon przełożył się na obniżenie zarobków , przymusowe urlopy i atmosfera delikatnie rzecz ujmując nie najlepsza, do reszty zburzyły moje poczucie bezpieczeństwa i spokój.
I to chyba wszystko co wydarzyło się przed moim zapiciem ,te wszystkie okoliczności nie jako pomogły mi sprawić że w tym miejscu i czasie , jedynym środkiem na ucieczkę od emocji i uczuć czyli tak naprawdę od życia znalazłem w alkoholu. Na kilka, kilkanaście dni przed zapiciem myślałem, że za chwilę stracę, a przecież dopiero, co zaciągnąłem kredyt na spłatę roztrwonionych pieniędzy i czułem w związku z tym lęk, strach, miałem ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia z powodu okłamywania mojej żony mimo obietnic że tego robić nie będę, ale chyba najbardziej doskwierało mi poczucie krzywdy z powodu posądzeń o moją rzekomą zdradę , nie potrafiłem przekonać mojej żony że tak nie jest, nie umiałem udowodnić że to tylko rozmowy i pomoc w naprawie komputera. Było we mnie morze złości że nie chce mnie zrozumieć i przyznać racji. I tak siedząc w tym autokarze z tym przywalającym mnie nadmiarem nie załatwionych uczciwie spraw , nie przeżytych emocji sięgnąłem po piwo i nie chcę się tym usprawiedliwiać choć tzw powodów było jak napisałem wiele.
Wiem też że na ten moment zapicia zapracowałem swoim zaniedbaniem, olewającym podejściem do wartości wynikających z dekalogu, kiedyś dla mnie tak ważnego, szukaniem alternatywnych sposobów na trzeźwienie, nie załatwianiem spraw „tu i teraz”, a tylko odkładaniem ich w nadziei że same się rozwiążą lub spychaniem ich aż do momentu w którym łatwiej było mi uciec w picie po prawie 12 latach trzeźwości niż próbować je rozwiązać.
Budując swoją nierealna postać, wbiłem się w pychę która pracowała na moje złudne poczucie bezpieczeństwa, i tak osamotniony , bez sposobu na rozwiązanie swoich problemów znalazłem chwile ulgi, która wtedy wydawała mi się stanem euforii i szczęścia a później przekształciła się w nieustanną złość, lęk, strach, poczucie winy, osamotnienie i wieczne napięcie.
Te zdania pisze trochę później, po zajęciach z HALT-u czyli już po napisaniu tej pracy, kluczowym dla mnie słowem stało się słowo samotny, doszło do mnie że przez swoje zaniedbanie w kontaktach z ludźmi dzięki którym mogłem trzeźwieć, przez stworzenie a właściwie ciągłe obkurczanie swojego świata ,poprzez moje kłamstwa i oszustwa, poprzez ciągle odrzucanie najbliższych, poprzez moja postawę „ja wiem lepiej „ , „sam sobie najlepiej poradzę” , poprzez odtrącenie pomocy innych, obrażanie się , ciągłe porównywanie, zamykanie się w sobie , TO NA CHWILE PRZED WYPICIEM TEGO PIWA , BYŁEM NAJBARDZIEJ OSAMOTNIONYM CZŁOWIEKIEM NA ŚWIECIE.

list niedokończony

".... taką wodą być..." zaczynam albo inaczej powracam do tego by być taką która , czarną kawę zmieni w płyn kiedy dni skute lodem , a kiedy z nieba poleje się żar poczęstuje chłodem i by nie być taką która żałośnie całą noc pali ogniem . Już nie pali ogniem bo nie pije ,krotko bo krótko ale nie pije świadomie z trudem ale nie pije. Czasami miałem wrażenie że te moje marzenia wtedy gdy piłem są wynikiem iluzji, chorych fantazji , i pewnie niektóre takie były a może inaczej nie wszystkie były takie których bym nie żałował bo były naiwne i nie godne Twojej osoby.Czasami rozmyślając o nas (albo marząc) rzucało mną jak piłeczką pingpongową na huraganowym wietrze i miotały mną bardzo skrajne uczucia zresztą ta huśtawka trwa choć w mniejszym nasileniu do dziś i różni się tym od okresu kiedy piłem że zachowuje sie mnie irracjonalnie ale kocham tak jak wtedy w Niebieskich Migdałach kiedy ujrzałem Twoje lekko przymglone oczy. Ten widok wypalił się w moim mozgu jak negatyw i tam pozostanie na zawsze przypominając jak bardzo ten świat się pomylił.Ciągle wracam do wspólnych melodii i ciągle marze wierząc że kiedyś te marzenia sie spełnią i tak już mam nie jest tych marzen w stanie zagłuszyć nic, nawet nie zagłuszyła ich największa kochanka pijącego alkoholika - wóda. Ale popadłem w mądrości ,ale jaka miarą mierzyć miłość ? a może wystarczy pokochać tak jak mnie się poszczęściło tak bardzo prosto ,ot tak dla samej miłości