"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

po 10 miesiącach

No i tak w dziesiątym miesiącu abstynencji wracam do mojego pisania, bo mam wrażenie, że mój tzw. Rozwój osobisty i trzeźwienie zrobiło koło i wróciło dokładnie w to miejsce, w którym znajdowałem się na kilka chwil, dni a może miesięcy przed zapiciem po prawie dwunastu latach abstynencji i trzeźwienia.
Mieszają mi przyczyny ze skutkami i tak naprawdę to nie wiem, o co w tym wszystkim kaman, mimo wiedzy, którą posiadam i dość świeżo nabytej, bo przecież w marcu zostałem absolwentem terapii stacjonarnej 6 tygodniowej a w zeszłym tygodniu ukończyłem grupę podprogramową i miałem przez ten czas nieustanny i regularny kontakt z moją Panią terapeutką i wszystko to psu na budę, bo jedyną chyba korzyścią jak do tej pory to, że nie wlewam w siebie alkoholu.
Co raz częściej mam przed oczyma (lub oczami) fragmenty z filmu „Zostawić Las Vegas” z zarąbiaszczą rolą Nicolasa Cage`a i częściej nabieram chęci by z premedytacją skończyć jak i on próbował, tak już mam i znajduję coraz mniej argumentów na to by spróbować czegoś innego, by podjąć trud rozwiązania swoich problemów albo pogodzić się z tymi, których z różnych przyczyn rozwiązać na dzień dzisiejszy nie umiem bądź nie mam odwagi ich ruszyć albo z mojego punktu widzenia problemów nierozwiązywalnych na dzień dzisiejszy.
Znawcy tematu zaraz przytoczą argumenty poniekąd słuszne o mechanizmach uzależnienia, o sygnałach ostrzegawczych i nawrocie i będą mieli racje, bo takowe są i występują podręcznikowo w mojej sytuacji tyle tyko że ja o nich wiem, mam świadomość ich występowania i działania i mam to gdzieś, wiem, znam nawet rozumiem i nie mam ochoty z tym nic robić a przy próbach pomocy unikam kontaktu, robie dywersje i dalej mi źle.
Wiem też o tym, że to nie prowadzi do niczego dobrego to takie chodzenie po linie nad przepaścią pełną gorącej lawy, ale taki mam jakiś wewnętrzny bunt na rzeczywistość i nic z tego buntu nie wynika, nie mam siły, wiary i możliwości by zmienić stan rzeczy na taki jakim bym chciał.
Izoluję się coraz bardziej o wszelkich kontaktów, komunikatów i o ile na początku nie do zniesienia były tylko złe wieści, bo tłumaczyłem sobie że limit przyjęć w przepełnionym łbie (stratami, poczuciem winy, wstydem i wszystkim tym co zwie się moralniakiem albo i więcej) to z czasem i te radośniejsze zamiast cieszyć wytrącały mnie z równowagi, mówili u nas na terapii że trzeźwienie to prawidłowe to taka jazda pustą drogą trzymając się środkowej linii i wszystko co powoduje zjechanie z tej linii jest niebezpieczne zwłaszcza w początkowym okresie trzeźwienia i widzę teraz dość wyraźnie że o ile wyciągnięcie mnie przez policje z domu i wsadzenie do aresztu mogło być takim wyrzuceniem mnie z toru, to paradoksalnie diametralnie inna w swojej wymowie podróż do Portugalii zamiast pomóc w powróceniu na słuszny tor wyrzuciła mnie na drugą stronę jezdni do rowu, bez wyjazdu z niego na horyzoncie albo po prostu nie mam motywacji by się choć trochę wychylić i zobaczyć więcej poza tym co widzę a widze to prawie czarno .