"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

życie

Spotkanie ?

Wracałem jak prawie codziennie z pracy, znużony i zmęczony zajęciem które jest tylko złem koniecznym by jakoś lawirować między szczęśliwymi chwilami które coraz częściej są wytworami mojej wyobraźni a mniej wspólnego mają z przeżywaniem tu i teraz.
Była już prawie noc na przystanku w poświacie mrugającej latarni ,stało kilka osób tak jak i ja - wracających z fabryki i nic nie zapowiadało że w wydarzy się cokolwiek co może zmienić smutne i zmęczone twarze , na których widać było tęsknotę za poduszką i snem .
I nadjechał przedostatnim kursem tego dnia a właściwie nocy autobus linii z nikąd do nikąd , kiedy wsiadałem do niego w mojej głowie i sercu o dziwo panowała taka sama smutna harmonia uczuć i emocji nadzieja którą przykrywa coraz bardziej gęsta mgła bezradności i bezsilności i nagle !!! – tak to Ty, i nagle !!! rytm serca przypominał miliony skrzydeł aniołów zrywających się do lotu , początkowo nierytmicznych ale mocnych, stopniowo przechodzących jednak w jednorodny potężny a jednak bezpieczny głuchy dźwięk nadziei że spotkałem Cię po roku czasu, że to co śni mi się tylko lub to co mogę mieć tylko w momencie gdy zamykam oczy przypominając sobie Twoją twarz wtedy przy stoliku ….albo już mniej romantycznie gdy ukradkiem oglądam Twoje zdjęcie, otwierając najbardziej ukryty plik w pamięci komputera, staje się nagle tak bliskie że prawie bez barier bo czymże jest przestrzeń autobusu tym bardziej tak pustego o tej porze i mam Cię na wyciągnięcie wzroku, ręki , dotyku i uśmiechu ..ale zaraz nie poznajesz mnie czy nie chcesz , a może jesteś z kimś dla którego moja obecność nie jest tak oczywista i pożądana uff …. Ty tylko jesteś zajęta rozmową przez telefon – cholera czy ten stary autobus musi tak warczeć nie pozwalając usłyszeć mi barwę Twojego głosu – ale widzę w ledwie oświetlonej budzie pojazdu która na tę chwilę wydaje się być li tylko wnętrzem tamtej herbaciarni z nastrojowym romantycznym światłem ruch Twoich ust i zaraz coś tu nie gra, usta jakby nie pasowały do Ciebie ale one może nie pasują tylko do moich wspomnień i wyobrażeń , nadal mówisz do telefonu i nie zwracasz uwagi na mnie, podchodzę bliżej choć jest we mnie lęk że coś jest nie tak ,i to on powoduje we mnie to że nie rzucam się z okrzykiem lecz zatrzymuję się wystarczająco blisko byś choć mrugnięciem powieki dała znać co mam zrobić, jak się zachować ?
Nie muszę pisać że moja harmonia jedności prysła jak bańka mydlana i wydawało się że ten proces nie ma dalszego ciągu a jednak miliony neuronów i elektronów jak magnesy które się odpychają rozpoczęły bez ładu i składu gonić w mojej duszy, głowie, a i osobnym rytmem w moim ciele powodując taką kakafonie że dałbym sobie rękę uciąć że na te kilka chwil rozsypała się moja jedność fizyczna duchowa ezoteryczna i jakakolwiek.
A Ty nadal pogrążona w rozmowie, która niechybnie przynosiła dla Ciebie miłe emocje, nie zwracałaś uwagi na mnie u to jakby nie zabolało ,zezłościło przez chwilę i chwilę później dotarło do mnie że jednak to może nie Ty , ale aż takie podobieństwo to nie jest możliwe chyba że masz siostrę bliźniaczkę o której ja nic nie wiem i pierwsze neurony które w miarę uporządkowały swój ruch to te w głowie i przyszły i prysły myśli .
Co Ty możesz w tej części miasta robić o tej porze ? Jakim cudem znalazłaś się w autobusie tej linii z nikąd do nikąd , Ty przecież podróżujesz realnym liniami , nie lubisz wracać jak jest ciemno i nie lubisz o tej porze być tak daleko od domu, jejku jak Ty dojedziesz na tę swoją realną cześć świata jak jest tak późno , czy masz jakieś połączenia ?
I nadal nawet porozumiewawczego mrugnięcia powieką, skinienia palcem że choć wiesz że to ja , choć obok Ne widzę kogokolwiek kto sprawiałby wrażenie że towarzyszy Tobie w tej eskapadzie na moim końcu świata i coraz bardziej wiem że to nie Ty i znów moje wszelkie neurony i elektrony rozjechały się w różnych kierunkach jedne z żalu że to nie Ty, drugie z jeszcze pozostałej radości że to może jednak Ty inne jeszcze z powodu tego że kocham i że nadal nawet iluzoryczne w Tym przypadku Twoje przebywanie w tym miejscu i czasie może u mnie wywołać stan jak wtedy gdy nad rzeką ,koło mostu mówiłem do Ciebie.
I wysiadłem z autobusu na moim przystanku codzienności przynajmniej ciałem bo o reszcie mogę powiedzieć że ze dwa dni zeszło zaczym dołączyła ,i pewien byłem że to byłaś Ty a może był to Twój sobowtór albo tylko moje pragnienie zrodzone z wyobraźni …..

po 10 miesiącach

No i tak w dziesiątym miesiącu abstynencji wracam do mojego pisania, bo mam wrażenie, że mój tzw. Rozwój osobisty i trzeźwienie zrobiło koło i wróciło dokładnie w to miejsce, w którym znajdowałem się na kilka chwil, dni a może miesięcy przed zapiciem po prawie dwunastu latach abstynencji i trzeźwienia.
Mieszają mi przyczyny ze skutkami i tak naprawdę to nie wiem, o co w tym wszystkim kaman, mimo wiedzy, którą posiadam i dość świeżo nabytej, bo przecież w marcu zostałem absolwentem terapii stacjonarnej 6 tygodniowej a w zeszłym tygodniu ukończyłem grupę podprogramową i miałem przez ten czas nieustanny i regularny kontakt z moją Panią terapeutką i wszystko to psu na budę, bo jedyną chyba korzyścią jak do tej pory to, że nie wlewam w siebie alkoholu.
Co raz częściej mam przed oczyma (lub oczami) fragmenty z filmu „Zostawić Las Vegas” z zarąbiaszczą rolą Nicolasa Cage`a i częściej nabieram chęci by z premedytacją skończyć jak i on próbował, tak już mam i znajduję coraz mniej argumentów na to by spróbować czegoś innego, by podjąć trud rozwiązania swoich problemów albo pogodzić się z tymi, których z różnych przyczyn rozwiązać na dzień dzisiejszy nie umiem bądź nie mam odwagi ich ruszyć albo z mojego punktu widzenia problemów nierozwiązywalnych na dzień dzisiejszy.
Znawcy tematu zaraz przytoczą argumenty poniekąd słuszne o mechanizmach uzależnienia, o sygnałach ostrzegawczych i nawrocie i będą mieli racje, bo takowe są i występują podręcznikowo w mojej sytuacji tyle tyko że ja o nich wiem, mam świadomość ich występowania i działania i mam to gdzieś, wiem, znam nawet rozumiem i nie mam ochoty z tym nic robić a przy próbach pomocy unikam kontaktu, robie dywersje i dalej mi źle.
Wiem też o tym, że to nie prowadzi do niczego dobrego to takie chodzenie po linie nad przepaścią pełną gorącej lawy, ale taki mam jakiś wewnętrzny bunt na rzeczywistość i nic z tego buntu nie wynika, nie mam siły, wiary i możliwości by zmienić stan rzeczy na taki jakim bym chciał.
Izoluję się coraz bardziej o wszelkich kontaktów, komunikatów i o ile na początku nie do zniesienia były tylko złe wieści, bo tłumaczyłem sobie że limit przyjęć w przepełnionym łbie (stratami, poczuciem winy, wstydem i wszystkim tym co zwie się moralniakiem albo i więcej) to z czasem i te radośniejsze zamiast cieszyć wytrącały mnie z równowagi, mówili u nas na terapii że trzeźwienie to prawidłowe to taka jazda pustą drogą trzymając się środkowej linii i wszystko co powoduje zjechanie z tej linii jest niebezpieczne zwłaszcza w początkowym okresie trzeźwienia i widzę teraz dość wyraźnie że o ile wyciągnięcie mnie przez policje z domu i wsadzenie do aresztu mogło być takim wyrzuceniem mnie z toru, to paradoksalnie diametralnie inna w swojej wymowie podróż do Portugalii zamiast pomóc w powróceniu na słuszny tor wyrzuciła mnie na drugą stronę jezdni do rowu, bez wyjazdu z niego na horyzoncie albo po prostu nie mam motywacji by się choć trochę wychylić i zobaczyć więcej poza tym co widzę a widze to prawie czarno .

To wszystko może Cię naprawdę spotkać

Myślałem że takie rzeczy zdarzały się za komuny lub w najgorszym razie za ciężkich czasów dla przestępców pod rządami ministra Ziobry, okazuje się że niekoniecznie, zdarzyło to się w wolnej i liberalnej Rzeczypospolitej i może się przytrafić każdemu i każdemu objawić się jako krótszy lub dłuższy koszmar i jego długość nie będzie w żadnym stopniu zależała od was no chyba że …………., przyznacie się do rzeczy których nie popełniliście.
Jest noc wg Ciebie bo śpisz spokojnie w swoim łóżku, snem sprawiedliwego u boku swojej kochanej żony, męża lub innej bardziej lub mniej kochanej osoby lub po prostu sam nieświadom że za parę chwil ..puk…puk i dzyń, dzyń do drzwi.
Otworzyła żona sądząc że to syn który miał wrócić rano do domu ale jakież było jej zdziwienie gdy zobaczyła dwóch panów dużych silnych wysportowanych i dwie policyjne odznaki i usłyszała pytanie czy podejrzany jest w domu ano jest tylko nie wie że jest podejrzany i już ma wiele kłopotów, już jego rzeczy nie są w jego dyspozycji bo ma przed oczyma pismo podpisane przez tajemniczą i nieznajoma Panią prokurator która informuje że właśnie mam wywlec na wierzch wszystkie rzeczy które w mniemaniu jej wysokości mogą stanowić o dowodach winy w tym przypadku ,komputer i telefon komórkowy wraz z kartami no cóż zadaje sobie tylko pytanie dlaczego nie zabrali mi zapałek bo z dalszej części tego pisma dowiedziałem się że jestem podejrzany o podpalenie samochodu swojego byłego szefa.
Najpierw może ogarnąć tak jak i mnie uczucie że jeszcze się nie obudziłeś a w najlepszym razie uczestniczysz w programie „Ukryta kamera” jednak dość szybko brutalna rzeczywistość ogarnia umysł a lęk zaczyna opanowywać całą resztę i nie wiesz czy śmiać się czy płakać na słowa jednego z policjantów, cytuje : „ miał być Pan strasznym alkoholikiem po którym nie wiadomo czego się spodziewać, zastanawialiśmy się czy nie wziąć na akcję antyterrorystów, a pan taki normalny” to powiedział z lekkim rozczarowaniem i myślisz że to jedna z gorszych rzeczy jakie Cię na tą chwilę spotkały ale nie martw się zawsze może być gorzej , zawsze dziecko może zapytać dlaczego Pan policjant zabiera mi komputer ? a zaraz później , tatusiu to mój telefon jest mi potrzebny i wtedy wiesz że jesteś bezradny i bezsilny ale uwierz mi nie jest to apogeum tych uczuć. Patrzysz w oczy najbliższych i widzisz lęk przerażenie irracjonalność sytuacji i jej niemożność zrozumienia robią coś z oczyma że strach w nie powtórnie spojrzeć.
I nadchodzi moment kiedy każą Ci się ubrać i wyjść bo tak maja napisane w piśmie od Pani prokurator, i jedziesz nie wiedząc gdzie ale jest nadzieja że to szybko się skończy bo po rozmowie z policjantami odnosisz wrażenie że oni teraz łapią że ten groźny to tak naprawdę normalny gość i że ta akcja to jakaś farsa i albo to była policyjna gra z ich strony albo…….
Zabierają Cię paręnaście kilometrów od domu na podmiejska komendę bo to w rejonie jej działania spalono samochód Twojego byłego pryncypała i już prawie jesteś pewien że to koniec tej farsy jeszcze tylko formalne przesłuchanie a tu się dowiadujesz że w policji obowiązuje pewne procedury i właśnie za chwile trafisz na dołek pod czulą opiekę tamtejszego profosa ,który jest lekko popierdzielony bo połowę życia spędził za kratami w pracy i na początku nie dociera do Ciebie co się dzieje aż do momentu kiedy wywlekasz sznurowadła z butów i zdejmujesz pasek od spodni, czujesz wtedy już nie lęk ale przerażenie i pustkę bo nie ma nikogo życzliwego, bliskiego i nawet nie możesz zadzwonić do nikogo chyba że zębami bo właśnie krzykiem dochodzi do Twoich uszu że masz się rozebrać i ściągnąć majtki a stoisz w przeciągu na korytarzu.
I chyba tak poniżony i malutki nie czułem się nigdy ale…….zawsze może być gorzej bo właśnie zatrzasnęły się za Tobą drzwi celi i jeśli masz szczęście to możesz się bić z własnymi myślami sam a jeśli nie to zawsze możesz trafić na śmierdzącego i zawszonego żula lub wielkiego jak Twoja bezsilność kinola drużyny przeciwnej.
Tak naprawdę to dźwięk i widok zatrzaskiwanych drzwi uświadamia że od Ciebie nie zależy już praktycznie nic, choćbyś krzyczał albo prosił albo cokolwiek…i masz jeszcze w sobie tę pewność że przecież nie mogą Tobie – niewinnemu nic zrobić bo jest prawo sprawiedliwość bo Ciebie tam nie było i te ostanie natchnione nadzieją myśli trzymają Cię jakoś przez następne pół godziny po czym jest już tylko gorzej bo właśnie może okazać się że ta pani co to niby widziała sprawcę lub jak wolisz podejrzanego może okazać się nie najlepiej widząca i może wskazać na Ciebie, może ktoś jest kto Cię nie lubi i powie że to Ty ? no zaczyna się karuzela w Twojej głowie i nie możesz już wyrwać się z tego zaklętego toku myślenia, co będzie jak będą chcieli mnie wrobić ? i powoli każda sekunda staje się minutą i coraz mniejszym jesteś coraz bardziej przerażonym i bezsilnym i przypominasz sobie że masz obowiązki że praca że zostały tam w domu nie mniej przerażone najbliższe osoby i chcesz coś zrobić komuś powiedzieć i jedyne co usłyszysz to- Panie zatrzymany nie mogę nic dla pana zrobić, nie wiem kiedy ktoś po pana przyjdzie, nie wiem kiedy Pana wypuszczą trwają czynności dochodzeniowe a my możemy Pana przetrzymać do 48 godzin i dopiero wtedy czujesz że nie znaczysz nic.
Jak masz szczęście to po paru godzinach przyjdzie ktoś po Ciebie i masz do kogo chociaż gębę otworzyć i powiedzieć że właśnie jesteś na okresie próbnym w nowej, dobrej pracy na której Ci zależy jak cholera bo od roku szukałeś jakiejkolwiek a ta jest naprawdę dobra, że nie masz i nie dano Ci możliwości powiadomienia nowego szefa że coś się stało i że nie będziesz w pracy bo jak powiesz np. po dwóch dniach nieobecności co Ci się przytrafiło to możesz się spodziewać wszystkiego i każdej jego reakcji tylko nie propozycji przedłużenia umowy o pracę, ale to nie wkurzy Cię najbardziej uwierz mi, do szału doprowadzą Cię takie pierdoły jak np. to że nie było żadnej Pani świadek na której podstawie zeznań zatrzymano Cię, że nie było żadnego okazania, że tak właściwie to jedynym powodem dla którego się tu znalazłeś to są znajomości w kręgach policyjnych, prokuratorskich i adwokackich Twojego byłego szefa.
Niech żyje wolna i praworządna Rzeczypospolita i niezawisła prokuratura i by ten koszmar nie spotkał Ciebie ale bądź czujny bo jak coś stanie się Twojemu byłemu szefowi to może się okazać że nie pośpisz do rana albo i dłużej.

dlaczego nie chce pomagać

DLACZEGO NIE CHCĘ POMAGAĆ


Naszło mnie ostatnio i zrodziła się taka oto moja koncepcja z pracą na mityngach i pomaganiu innym alkoholikom, otóż nie chcę pomagać żadnemu alkoholikowi a chcę ich wspierać w trzeźwości.
Tak pokrótce, chcę podzielić się z wami dlaczego ano zaczęło się to u mnie od analizy słowa „pomoc” a właściwie postawy po wypowiedzeniu tego słowa u osoby proszącej i osoby jej udzielającej, zazwyczaj gdy się prosi o pomoc to automatycznie człowiek ustawia się w pozycji słabszego i nieporadnego czyli osoby potrzebującej czegoś od kogoś kto więcej ma , więcej wie, czyli mocniejszej, i tak o to mamy układ słabszy i mocniejszy co nie bardzo ma moja wewnętrzną zgodę, bo moim skromny zdaniem w AA nie ma słabszych i mocniejszych, nie ma różnicy czy ma się 10 lat czy 10 dni .
Sam tego doświadczyłem na jednym z ostatnich mityngów, gdzie był gość, który obchodził 4 rocznice abstynencji, był gość, który miał jej cztery dni i byłem i ja ze swoją ponad czteromiesięczną abstynencją i okazało się, że wszyscy jesteśmy jednakowo silni tylko każdy innym bagażem doświadczeń w trzeźwieniu lub tylko abstynencji, każdy z nas dostrzegł coś, co pomogło mu zrozumieć coś i wziąć dla siebie.
I tak gość z czterodniową abstynencją silny był swoimi silnymi emocjami, kacem, poczuciem winy, gość z czteroletnią abstynencją, spokojem i radością z trzeźwienia i po prostu z tym, że można żyć bez alkoholu i nie jest to życie z wyrokiem.
I te osoby chcę wspierać w trzeźwieniu, bo one chcą być trzeźwe i pomoc nie jest im potrzebna, ale wsparcie moje i innych.
Nie chcę też pomagać bo udzielanie pomocy to również branie odpowiedzialności za sferę w udzielaniu tej pomocy, a ja nie jestem w stanie brać odpowiedzialności za innego trzeźwiejącego alkoholika, nie jestem do końca w stanie odpowiadać za samego siebie w związku z różnymi mechanizmami które uruchamiają się w nawrotach choroby i tym że po prostu sam dla siebie nie zawsze jestem najlepszym doradcą.
Wydaje mi się, że takie mówienie o pomaganiu i podkreślanie tego służy uzależnionemu do zrzucenia z siebie odpowiedzialności za własne trzeźwienia na tego, który pomaga i łatwo wpaść na pułapkę załączenia mechanizmu, który w razie zapicia przerzuca odpowiedzialność na innych.
I ostatni dość prozaiczny i oczywisty powód, dla którego nie chcę pomagać to, to że pomóc nie jestem w stanie osobie pijącej bo po prostu nie można do niej dotrzeć a i obcowanie z taka osoba jest i dla mnie niebezpieczne, natomiast osoba, która przestała pić i nie pije potrzebuje wsparcia i potrzebuje bardziej dowartościowania i utwierdzania w słuszności wyboru a nie ładowania się powtórnie w pozycje osoby słabszej by nie powiedzieć gorszej czyli potrzebującej pomocy.
Ciekawy jestem waszej opinii na ten temat i chętnie podyskutuje na ten temat

cd.

Po roku nieobecności w domu podjęliśmy decyzje o tym by znów być razem, ten okres, kiedy mieszkaliśmy osobno pozwolił nam nabrać dystansu do konfliktów, emocji, spojrzeliśmy jakby z boku na swoje wspólne życie i doszliśmy do wniosku że warto być razem i że mimo wszystko nadal się kochamy.
W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego trzeźwienia, przypadający na okres 2001 – 2007 – etap rozwoju i czasu kiedy alkohol przestał być potrzebny do pozornego rozwiązywania problemów i przeżywania uczuć, emocji bo ja miałem już normalne sposoby radzenia sobie z trudnościami życia codziennego i niecodziennego, ten czas to także okres kiedy alkohol przestał być widmem ostatniego kaca kiedy większość a właściwie wszystkie
zalecenia abstynenckie miałem dopracowane i wdrożone, maiłem po prostu KOMFORT NIE PICIA.
Potrafiłem też zadbać o to by po pierwszych objawach głodu lub wystąpienia sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby odpowiednio zareagować, przeciwdziałać i radzić sobie nie wywołując przy tym paniki i pospolitego ruszenia, w tym czasie też mimo braku cotygodniowych spotkań terapeutycznych starałem się mieć kontakt z trzeźwiejącymi poprzez uczestnictwo w warsztatach dotyczących min. głodów, zachowań asertywnych, nawrotu choroby, ten okres to też czas gdzie mój rozwój zawodowy, sportowy i osobisty poszedł daleko do przodu i dawał duże poczucie satysfakcji i zadowolenia, dość często byłem dumny że wyszedłem z tego bagna i osiągnąłem sukces.
Teraz przyszło mi głowy że ten okres to tak naprawdę powolne odchodzenie o tożsamości „ja-alkoholik” choć nie do końca bo w 2005 roku w dziewiątym roku abstynencji znalazłem się na terapii w MOPITU, złożyło się na to wiele czynników min. to że akurat miałem czas bo szukałem nowej pracy ale wtedy tłumaczyłem to sobie tak że jestem tam po to by zejść na ziemie bo miałem wrażenie że już zaczynam zbytnio bujać w obłokach, bo coraz częściej pojawiały się myśli że może już choroba odpuściła a ja mogę zacząć pić normalnie tym bardziej ze od jakiegoś czasu dziwnym trafem coraz częściej bywałem na imprezach z alkoholem w tle i już od prawie roku przed tą terapia mocno rozluźniłem kontakty z AA i kolegami z terapii oraz terapeutą.
Rozluźnienie kontaktów a właściwie zaniedbanie ich wynikało już tylko z zasady „jak trwoga to do BOGA” i nie miało charakteru regularności, choć nadal przynosiło efekt i wtedy tłumaczyłem to sobie w ten sposób – odnoszę sukcesy, spełniam się jako mąż, ojciec, porządny kierownik, oraz mistrz Polski w 2003 roku oldbojów i 2004 vice-mistrz, więc wszystko jest ok. i jak coś zaczyna się dziać nie tak to mogę polecieć do terapeuty, do klubu abstynenckiego.
Ten okres wspominam jako miodowe lata i zbierania plonów pracy nad trzeźwością i często pojawiały się wtedy u mnie myśli typu „ podniosłem się i jeszcze zrobiłem wiele fajnych rzeczy, które podnoszą moją wartość jako alkoholika i człowieka w ogóle.
Tamten czas to także czas dawania, które to sprawiało mi wiele radości i satysfakcji bo co róż okazywało się można przynosić innym radość, pomagać im co napędzało mnie do tego by po prostu chcieć to robić a robiłem min. takie rzeczy jak pomoc w organizacji komitetu przeciw zniszczeniu osiedlowego ogródka jordanowskiego przed wyburzeniem na rzecz budowy parkingu dla hipermarketu, prowadzenie drużyny piłki nożnej w parafii, prowadzenie i gra w drużynie szóstek piłkarskich, uczestnictwo w projekcie parafialnych animatorów trzeźwości i wiele innych mniej lub bardziej ważnych zajęć i projektów nie zaniedbując przy tym obowiązków domowych i zawodowych.
Realizacja tego wszystkiego jak i satysfakcja płynąca z dobrej roboty napędzała moja chęć bycia trzeźwym i nadal nim pozostawałem.
Po terapii w lipcu 2005 roku zgodnie z zaleceniami nadal uczestniczyłem w spotkaniach AA i miałem kontakt z terapeutą, mniej więcej w tym czasie byłem jednym z pierwszych uczestników nowopowstającej grupy i pomysłodawcą jej nazwy i właściwie to chyba ostatnie z działań, które podjąłem chcąc być trzeźwym na kolejne miesiące pozostawiając sobie aktywność sportową, myślenie że świetnie sobie daję radę.
Teraz przyszło mi do głowy że było też wiele mniejszych i mniej ważnych rzeczy przez te 12 lat takich jak kolekcje ulubionej muzyki, filmów mocne zainteresowanie problemami gospodarki i polityki, ważnym elementem w moim trzeźwieniu była też opatrzność boska i wiara, bo gdy im dalej byłem od Boga i praktyk religijnych tym gorzej znosiłem problemy życia codziennego, cotygodniowe chodzenie do kościoła i modlitwa przynosiło mi spokój który zawsze służył mojej trzeźwości.
Myślę jednak, że najważniejszą sprawą która pomagała mi wytrwać w mojej prawie 12 letniej trzeźwości to było to by być w zgodzie ze samym sobą i hierarchią wartości życiowych, to po prostu tylko to że przez wiele lat nie musiałem pamiętać co powiedziałem o komu bo mówiłem prawdę i nie było we mnie lęku i niepokoju, to po prostu to że nie musiałem się bać że pójdę do więzienia bo coś ukradłem, to po prostu to że rano goląc się mogłem spokojnie spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do moich myśli mówiąc cicho że przeżyłeś kolejny dzionek jak Bóg przykazał, to po prostu to, że chciałem być trzeźwy i widzieć uśmiech żony i dzieci, to po prostu satysfakcja z tego że nawet jak coś nie było tak to mogłem sam lub przy pomocy innych rozwiązać problem a jak to się nie udało to przynajmniej wiedziałem dlaczego i już.

PRAC CIĄG DALSZY

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Zastanowię się i napiszę jakie moje zachowania, decyzje i aktywności oraz
myśli ułatwiały mi utrzymanie abstynencji i trzeźwienie przez 12 lat.



Moje prawie 12 lat abstynencji zaczęło się dokładnie 23.05.1996, była to moja druga próba , świadoma i połączona z nabywaniem gruntownej wiedzy o mnie i moim alkoholizmie.
Pierwsza 1,5 roczna abstynencja zakończyła się ośmiomiesięcznym ciągiem który pozbawił mnie złudzeń co do kontroli nad piciem alkoholu i czymkolwiek innym, obdarty ze złudzeń kierowania wlasnym życiem, godności rano na ciężkim kacu moralnym i nie mniejszym fizycznym zadzwoniłem do lekarza z ogłoszenia i poprosiłem o odtrucie i wszycie esperalu, bo sam nie byłem w stanie przetrwa tego koszmaru i na tamten czas potrzebowałem straszaka.
Po trzech dniach od tego dnia stawiając czoła rzeczywistości, dotarłam do mojego terapeuty i ten fakt był na tamten czas jedną z najważniejszych decyzji która determinowała większość rzeczy które pomagały mi utrzymywać trzeźwość i normalnie funkcjonować przez te prawie 12 lat.
Decyzja wymuszona bolesną rzeczywistością, możliwością utraty rodziny, ale też potężnym uczuciem klęski, groźby skończenia ze sobą, obdarcia z resztek godności.
Wspomnienia tego okresu zwłaszcza początkowych miesięcy zatarł już po części czas i pewnie są one zniekształcone jak każde odległe i nie za bardzo przyjemne.
Z perspektywy czasu podzieliłem te lata na trzy okresy, przypadające mniej więcej na lata 1996-2001, 2001-2007, 2007-2008 , kolejna nazywając je :

1. 1996-2001 praca nad „ alkohol nie jest mi do niczego potrzebny , potrafię żyć pełnia życia bez niego”
2. 2001-2007 życie wg recepty „alkohol nie jest mi do niczego potrzebny i kieruje własnym życiem
3. 2007-2008 „alkohol stał się mi obojętny”.

I o ile te dwa pierwsze okresy określały moja tożsamość jako alkoholika i były efektem pracy wykonanej na terapiach, warsztatach i mityngach AA to trzeci okres mimo utrzymywania abstynencji był już powrotem do pijanych zachowań i myśli.
Będąc już tu na terapii w rozmowie z moja Panią terapeutką powiedziałem, że alkohol w moim życiu stał się obojętny i byłem zadowolony, że wypracowałem sobie stan rzeczy i model życia przez parę lat mojej abstynencji, teraz sądzę że uznanie obojętności wobec alkoholu to był początek końca mojej trzeźwości bo, tak sobie pomyślałem teraz że jak coś jest obojętne to zaczyna być tolerowane a tolerowany alkohol szybko będąc tolerowanym bardzo szybko znalazł się na moim terytorium, i niewiele później w zasięgu mojej ręki, działając jak bomba z opóźnionym zapłonem, dlatego też ten okres mojej abstynencji określały myśli typu, daję sobie przecież radę sam i to całkiem nieźle, nie pije, realizuje swój rozwój poprzez udzielanie się na forach internetowych związanych z moja chorobą, pomagam innym także w realnym świecie, załatwiając terapie i kontakty z terapeutą.
Właściwie to już tylko te myśli i same myśli trzymały mnie przy powstrzymywaniem się przed sięgnięciem po alkohol, zachowania coraz częściej były już z kategorii tych bardziej ryzykownych, bo zacząłem uczestniczyć w imprezach gdzie pito alkohol, kupowałem alkohol gdy brakło na imprezie firmowej, odwoziłem pijanych do domów, ograniczyłem aktywność sportowa do niezbędnego minimum by zachować mniemanie o swojej sprawności fizycznej.
Wracając jednak do początku mojej abstynencji to początkowo myślą przewodnią było to, że nie chce wrócić do tego koszmaru, jakim był ostatni ciąg, reakcją na tę niechęć była na początku niestety ucieczka w nadmierną prace zawodową ze względu na brak pomysłów jak wypełnić czas oraz na chęć nadrobienia wszystkiego, co straciłem.
Właściwie jedynymi rzeczami poza pracą, które robiłem, były mityngi AA i spotkania terapeutyczne i to wypełnienie czasu było na pewno tylko wyborem mniejszego zła i potrzebowałem sporo czasu by dotarło do mnie że nie tędy droga, zamiana alkoholizmu na pracoholizm, pomogły mi w tym spotkania terapeutyczne na którym uczestnicy otwierali mi oczy na to co robie nie tak, i mityngi na których słyszałem o podobnych zachowaniach ludzi na początku swojej drogi.
Te spotkania raz w tygodniu właściwie ratowały mnie wtedy i determinowały do tego by zmieniać swoje życie na lepszy i treściwsze, wiedziałem że bez nich nie jestem w stanie kroczyć właściwą dla mnie drogą i z niecierpliwością czekałem na kolejny wtorek, by się tam znaleźć, w tym tez okresie bardzo pomagał mi kontakt z moim terapeutą Jerzym Wojciechem K. którego z pełnym przekonaniem i wiarą, nazywałem moim guru – trzeźwym od wtedy kilku już lat, pamiętam swoja irytacje kiedy wystawałem do niego w kolejce by choć chwile zamienić słowo, pamiętam jak nieustannie studził moja niecierpliwość ale i pobudzał do zmian i rozwoju, myślę że na tym etapie życia był wszystkim tym co najlepsze dla mnie co mogła mi dać opatrzność na tamten czas i miejsce, że słowo i instytucja „sponsora” nie jest w stanie oddać tego co dało mi obcowanie z tym człowiekiem.
Ten etap to również etap zmian chyba przede wszystkim zmian, czasami bolesnych ale zmian które pomagały mi trzeźwieć, jak już pisałem ucieczka w pracę zawodową ale i praca na mityngach i terapii pomogła mi przetrwac pierwsze miesiące, co z kolei pozwoliło mi nabrać dystansu , dało czas na realizacje tych zmian i ich planowanie, w tym czasie już część z nich wprowadzałem sam lub przy pomocy mojej żony która bardzo mnie wspierała w zachowaniu i przestrzeganiu zaleceń abstynenckich takich jak utworzenie w naszym domu strefy wolnej od alkoholu. To moja zona dbała o to by na imprezach u jej rodziców nie było alkoholu, by tort nie był nasączony alkoholem i przypominała mi nieustannie co wolno a czego mam się wystrzegać, z czasem już nie musiala tego robić bo potrafiłem coraz bardziej sam o to zadbać, a do tego jako że urodziłem się w czepku to opatrzność czuwała i zmiana miejsca zamieszkania w ostatnim okresie mojego picia w naturalny sposób odstawiła mnie od koleżków z którymi piłem.
Myślę, że kolejnymi etapami w początkowym okresie mojego były decyzje o powrocie do regularnego uprawiania sportu, a przede wszystkim narodziny córki, ten okres to jakby jeden z najlepiej poukładanych etapów mojego zycia bo mimo wielu rzeczy i ról w życiu układałem sobie tak plan by godzić wiele rzeczy i robić je z pełnym zaangażowaniem, nadal jednak przekładając nad wszystko wtorkowe spotkania i mityngi AA.
Dużym problemem dla mnie postawienie nowych zachowań wobec mojego ojca i pijącej części rodziny o ile mama przyjęła moje nowe zachowania jako zmiane na lepsze i z radością to kontakty z moim ojcem właściwie ograniczyły się do minimum, tego hasła typu „ Po co ja przyjde do Ciebie na imieniny jak nie postawisz ćwiartki?” z początku były trudne do akceptacji i wywoływały u mnie smutek, złość a z czasem przestały mnie obchodzić.
W 1999 roku czyli w trzecim roku abstynencji wyprowadziłem się z domu , mimo że nie była to prosta decyzja i mogła zagrozić mojemu trzeźwieniu ze względu na uczucie osamotnienia , zmianę relacji z dziećmi, poczucie winy ale i krzywdy w stosunku do żony , to jednak była to decyzja na zasadzie wyboru mniejszego zła gdyż nasze konflikty , nieporozumienia były tak napięte że mogły doprowadzić do tragedii albo do zapicia i późniejszej tragedii, ten ciężki dla mnie okres przeżyłem właściwie dzieki temu że miałem alternatywne do picia sposoby rozwiązywania problemów i radzenia sobie ze stresem.
Kontakt z terapeutą i grupą , mityngi AA bliski przyjaciel którego akurat wtedy spotkałem na swojej drodze z którym zwyczajnie mogłem pogadać o wszystkim, który bardzo szybko stał się powiernikiem moich najintymniejszych spraw, ale przyjaciel który tez potrzebował moich rad , bo sytuacja Moniki jako osoby współuzależnionej była, mało ciekawa , długie rozmowy, brak oceniania, akceptacja zachowań i myśli, zwykłe zrozumienie przynosiło mi kojący efekt i pomagało przetrwać. To pewnie znów opatrzność czuwała nade mną że zesłała mi ją, akurat w tej chwili mojego życia i pomogła przetrwać, mam tylko nadzieję że choć w niewielkim stopniu pomogła i jej , choć tak naprawdę to wiem że pomogła i chwała za to opatrzności. Oraz sport i jego regularne uprawianie poza wypełnieniem czasu, którego miałem dużo pozwalały mi na rozładowanie napięcia, akceptacje stanu rzeczy i dawały powody do radości i uśmiechu.
W tym czasie bardzo aktywnie, ale i w sposób jak mi się wydaje odpowiedzialny i zaangażowany, rola ojca choć tylko weekendowego była dla mnie ważną rzeczą bo uczucie jak ważnym się jest człowiekiem dla swoich dzieci, radość jaką przynoszą wspólne zabawy, pozwalały mi na to by chcieć być trzeźwym, duża satysfakcje sprawiało mi poczucie że jestem w stanie poświęcić dla nich czas i zorganizować zabawy i wspólne pracy tylko dla nich. Grupa terapeutyczna, klub abstynencki, mityngi AA to słuchanie, słuchanie, słuchanie i znajdywanie rozwiązań na które nawet nie musiałem zadawać pytań a które sprawdzały się na co dzień i pomagały mi wielokrotnie w późniejszym okresie.
CDN

OPT - List pożegnalny

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Napiszę „List pożegnalny do alkoholu”.




Najchętniej napisałbym Tobie w krótkich żołnierskich słowach – spierdalaj – i na tym zakończył, ale wiem ze to tylko życzenie a nie rzeczywistość, będziesz zapewne zawsze i wszędzie a ja mogę zadbać o to by nie w zasięgu mojej ręki, bo to mogę zrobić, już mogę.
Jeszcze niespełna dwa miesiące temu obecność Twoja oznaczała dla mnie szczyptę ulgi i morze cierpienia, zupełnie odwrotnie gdy byliśmy ze sobą na początku naszej znajomości.
Byłem mi kilkadziesiąt lat temu towarzyszem miłych zabaw, powiernikiem uniesień i upadków, powiernikiem skrytych uczuć i tajemnic, katalizatorem szczęścia i radości, byłeś nieodzowny, byłeś kumplem wśród innych kumpli aż stałeś niezbędny by rano móc po krótkim spotkaniu z Tobą rozpamiętywać już bez trzęsących się rąk szaleństwa poprzedniego popołudnia i wieczoru.
Tak było na początku i troszkę później, kiedy przynosiłeś radość , poczucie siły, przy Tobie znikała nieśmiałość, niemożliwe stawało się możliwe ale im dłużej trwała nasza znajomość tym to co dawałeś to było już tylko wspominanie radości i szczęścia aż w końcu odebrałeś mi ją.
Jak nadopiekuńcza matka zamykając przed światem swoje dziecko ,pozbawiłeś mnie radości z wychowywania dzieci, z bycia dobrym mężem i pracownikiem, radości z grania w moją ulubiona piłkę a najgorsze jest o że odebrałeś mi coś najważniejszego – możliwość życia własnymi wyborami.
Kontakt z Tobą pozbawił mnie możliwości życia w roli ojca dbającego o żonę i dom, ojca wychowującego dzieci, pracownika z premia za dobrą pracę i bramkarza którego interwencje wzbudzały uznanie kolegów i przeciwników na boisku.
I kiedy już kontakty z Tobą odebrały mi to wszystko to Itak było Ci mało, bo zostałeś jedynym środkiem na mój ból istnienia i jedynym, choć dobrze zamaskowanym przez wszystkie mechanizmy źródłem tego bólu.
Nie chcę przezywać paradoksów z Tobą związanych, stałem się dzięki kontaktom z Tobą własnym ojcem którym przysięgałem nigdy się nie stać , dawałem mi poczucie wolności zniewalając mnie jeszcze bardziej, doprowadzając do codziennego przezywania koszmaru klęski, upadku, taplania się w nieustannym poczuciu winy oferując w zamian coraz krótsze chwile ulgi i dłuższe cierpienia.
Rozstaliśmy się już kiedyś na długo, to był dobry dla mnie czas, choć nie tylko miodem i mlekiem płynący, ale to był mój czas, nie byłem mi potrzebny bo nauczyłem się sam dokonywać wyborów i ponosić za nie odpowiedzialność.
Nie byłeś mi potrzebny a ja zapomniałem o tym, że niepotrzebny nie oznacza obojętny, kiedy dbałem o to byś był niepotrzebny, byłeś poza zasięgiem mojej ręki gdy tylko o tym zapomniałem poczułeś się tolerowany i szybko stało się tak że zacząłeś mi towarzyszyć aż koszmar obcowania z Tobą stał się bolesną rzeczywistością.
Dopadłeś mnie w momencie cierpienia, które przez swoje zaniedbania i kłamstwa sam sobie sprawiłem i dałeś mi wtedy ulgę i poczucie złudnej mocy, że tym razem powrócimy do naszych relacji z początku naszej znajomości, zadbałeś o to bym tak czuł i myślał, bym miał przekonanie, że ja panuję nad wszystkim i kieruje swoim życiem samodzielnie i brnąłem dalej do momentu, w którym nie mogłem już dalej tkwić, do momentu gdy w przebłysku resztek logicznego i racjonalnego myślenia doszło do mnie że kontrolując relacje z Tobą, zupełnie zatraciłem własne „ja”.
„Ja” wynikające z tego, kim jestem, jaki jest mój system wartości, kiedy nie byliśmy ze sobą w kontakcie, z tego jak potrafię z uśmiechem patrzeć na swoja twarz w lustrze, gdy rano nie jesteś mi potrzebny.
Wiem, że jeszcze nie raz dasz o sobie znać, że będziesz tym bliżej mnie im ja będę zapominał o moim filtrze „Andrzej – alkoholik” lub będzie on tracił swoje właściwości przez moja pychę lub zaniedbanie, będziesz tym bliżej im ja będę dalej od własnego trzeźwego „Ja”.
Nie licz, zatem na to, bo będę robił wszystko by mój filtr oczyszczać i dbać o jego właściwości by mógł mnie oczyszczać z głodów i nawrotów, będę dbał o to byś nie znalazł się w zasięgu mojej ręki, bo to mogę i potrafię to robić.
Moja „Ja’ osadzone w moim systemie wartości życiowych, skutecznie będzie trzymało między nami dystans poza zasięgiem mojej reki, bo to mogę i tego chcę, dlatego jeszcze raz w żołnierskich słowach – SPIERDALAJ- I NIE DO ZOBACZENIA.


Andrzej Alkoholik