"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

cd.

Po roku nieobecności w domu podjęliśmy decyzje o tym by znów być razem, ten okres, kiedy mieszkaliśmy osobno pozwolił nam nabrać dystansu do konfliktów, emocji, spojrzeliśmy jakby z boku na swoje wspólne życie i doszliśmy do wniosku że warto być razem i że mimo wszystko nadal się kochamy.
W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego trzeźwienia, przypadający na okres 2001 – 2007 – etap rozwoju i czasu kiedy alkohol przestał być potrzebny do pozornego rozwiązywania problemów i przeżywania uczuć, emocji bo ja miałem już normalne sposoby radzenia sobie z trudnościami życia codziennego i niecodziennego, ten czas to także okres kiedy alkohol przestał być widmem ostatniego kaca kiedy większość a właściwie wszystkie
zalecenia abstynenckie miałem dopracowane i wdrożone, maiłem po prostu KOMFORT NIE PICIA.
Potrafiłem też zadbać o to by po pierwszych objawach głodu lub wystąpienia sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby odpowiednio zareagować, przeciwdziałać i radzić sobie nie wywołując przy tym paniki i pospolitego ruszenia, w tym czasie też mimo braku cotygodniowych spotkań terapeutycznych starałem się mieć kontakt z trzeźwiejącymi poprzez uczestnictwo w warsztatach dotyczących min. głodów, zachowań asertywnych, nawrotu choroby, ten okres to też czas gdzie mój rozwój zawodowy, sportowy i osobisty poszedł daleko do przodu i dawał duże poczucie satysfakcji i zadowolenia, dość często byłem dumny że wyszedłem z tego bagna i osiągnąłem sukces.
Teraz przyszło mi głowy że ten okres to tak naprawdę powolne odchodzenie o tożsamości „ja-alkoholik” choć nie do końca bo w 2005 roku w dziewiątym roku abstynencji znalazłem się na terapii w MOPITU, złożyło się na to wiele czynników min. to że akurat miałem czas bo szukałem nowej pracy ale wtedy tłumaczyłem to sobie tak że jestem tam po to by zejść na ziemie bo miałem wrażenie że już zaczynam zbytnio bujać w obłokach, bo coraz częściej pojawiały się myśli że może już choroba odpuściła a ja mogę zacząć pić normalnie tym bardziej ze od jakiegoś czasu dziwnym trafem coraz częściej bywałem na imprezach z alkoholem w tle i już od prawie roku przed tą terapia mocno rozluźniłem kontakty z AA i kolegami z terapii oraz terapeutą.
Rozluźnienie kontaktów a właściwie zaniedbanie ich wynikało już tylko z zasady „jak trwoga to do BOGA” i nie miało charakteru regularności, choć nadal przynosiło efekt i wtedy tłumaczyłem to sobie w ten sposób – odnoszę sukcesy, spełniam się jako mąż, ojciec, porządny kierownik, oraz mistrz Polski w 2003 roku oldbojów i 2004 vice-mistrz, więc wszystko jest ok. i jak coś zaczyna się dziać nie tak to mogę polecieć do terapeuty, do klubu abstynenckiego.
Ten okres wspominam jako miodowe lata i zbierania plonów pracy nad trzeźwością i często pojawiały się wtedy u mnie myśli typu „ podniosłem się i jeszcze zrobiłem wiele fajnych rzeczy, które podnoszą moją wartość jako alkoholika i człowieka w ogóle.
Tamten czas to także czas dawania, które to sprawiało mi wiele radości i satysfakcji bo co róż okazywało się można przynosić innym radość, pomagać im co napędzało mnie do tego by po prostu chcieć to robić a robiłem min. takie rzeczy jak pomoc w organizacji komitetu przeciw zniszczeniu osiedlowego ogródka jordanowskiego przed wyburzeniem na rzecz budowy parkingu dla hipermarketu, prowadzenie drużyny piłki nożnej w parafii, prowadzenie i gra w drużynie szóstek piłkarskich, uczestnictwo w projekcie parafialnych animatorów trzeźwości i wiele innych mniej lub bardziej ważnych zajęć i projektów nie zaniedbując przy tym obowiązków domowych i zawodowych.
Realizacja tego wszystkiego jak i satysfakcja płynąca z dobrej roboty napędzała moja chęć bycia trzeźwym i nadal nim pozostawałem.
Po terapii w lipcu 2005 roku zgodnie z zaleceniami nadal uczestniczyłem w spotkaniach AA i miałem kontakt z terapeutą, mniej więcej w tym czasie byłem jednym z pierwszych uczestników nowopowstającej grupy i pomysłodawcą jej nazwy i właściwie to chyba ostatnie z działań, które podjąłem chcąc być trzeźwym na kolejne miesiące pozostawiając sobie aktywność sportową, myślenie że świetnie sobie daję radę.
Teraz przyszło mi do głowy że było też wiele mniejszych i mniej ważnych rzeczy przez te 12 lat takich jak kolekcje ulubionej muzyki, filmów mocne zainteresowanie problemami gospodarki i polityki, ważnym elementem w moim trzeźwieniu była też opatrzność boska i wiara, bo gdy im dalej byłem od Boga i praktyk religijnych tym gorzej znosiłem problemy życia codziennego, cotygodniowe chodzenie do kościoła i modlitwa przynosiło mi spokój który zawsze służył mojej trzeźwości.
Myślę jednak, że najważniejszą sprawą która pomagała mi wytrwać w mojej prawie 12 letniej trzeźwości to było to by być w zgodzie ze samym sobą i hierarchią wartości życiowych, to po prostu tylko to że przez wiele lat nie musiałem pamiętać co powiedziałem o komu bo mówiłem prawdę i nie było we mnie lęku i niepokoju, to po prostu to że nie musiałem się bać że pójdę do więzienia bo coś ukradłem, to po prostu to że rano goląc się mogłem spokojnie spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do moich myśli mówiąc cicho że przeżyłeś kolejny dzionek jak Bóg przykazał, to po prostu to, że chciałem być trzeźwy i widzieć uśmiech żony i dzieci, to po prostu satysfakcja z tego że nawet jak coś nie było tak to mogłem sam lub przy pomocy innych rozwiązać problem a jak to się nie udało to przynajmniej wiedziałem dlaczego i już.

1 komentarz: