"Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą -bohatera.
Czyha w nim, bowiem uśpiony wróg śmiertelny.
On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia.
Wśród otoczenia, które go nie rozumie.

W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo
z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku,
ponieważ ośmiela się płynąć pod prąd alkoholowej rzeki.
Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku "
(Friedrich von Badelschwingh)

po 10 miesiącach

No i tak w dziesiątym miesiącu abstynencji wracam do mojego pisania, bo mam wrażenie, że mój tzw. Rozwój osobisty i trzeźwienie zrobiło koło i wróciło dokładnie w to miejsce, w którym znajdowałem się na kilka chwil, dni a może miesięcy przed zapiciem po prawie dwunastu latach abstynencji i trzeźwienia.
Mieszają mi przyczyny ze skutkami i tak naprawdę to nie wiem, o co w tym wszystkim kaman, mimo wiedzy, którą posiadam i dość świeżo nabytej, bo przecież w marcu zostałem absolwentem terapii stacjonarnej 6 tygodniowej a w zeszłym tygodniu ukończyłem grupę podprogramową i miałem przez ten czas nieustanny i regularny kontakt z moją Panią terapeutką i wszystko to psu na budę, bo jedyną chyba korzyścią jak do tej pory to, że nie wlewam w siebie alkoholu.
Co raz częściej mam przed oczyma (lub oczami) fragmenty z filmu „Zostawić Las Vegas” z zarąbiaszczą rolą Nicolasa Cage`a i częściej nabieram chęci by z premedytacją skończyć jak i on próbował, tak już mam i znajduję coraz mniej argumentów na to by spróbować czegoś innego, by podjąć trud rozwiązania swoich problemów albo pogodzić się z tymi, których z różnych przyczyn rozwiązać na dzień dzisiejszy nie umiem bądź nie mam odwagi ich ruszyć albo z mojego punktu widzenia problemów nierozwiązywalnych na dzień dzisiejszy.
Znawcy tematu zaraz przytoczą argumenty poniekąd słuszne o mechanizmach uzależnienia, o sygnałach ostrzegawczych i nawrocie i będą mieli racje, bo takowe są i występują podręcznikowo w mojej sytuacji tyle tyko że ja o nich wiem, mam świadomość ich występowania i działania i mam to gdzieś, wiem, znam nawet rozumiem i nie mam ochoty z tym nic robić a przy próbach pomocy unikam kontaktu, robie dywersje i dalej mi źle.
Wiem też o tym, że to nie prowadzi do niczego dobrego to takie chodzenie po linie nad przepaścią pełną gorącej lawy, ale taki mam jakiś wewnętrzny bunt na rzeczywistość i nic z tego buntu nie wynika, nie mam siły, wiary i możliwości by zmienić stan rzeczy na taki jakim bym chciał.
Izoluję się coraz bardziej o wszelkich kontaktów, komunikatów i o ile na początku nie do zniesienia były tylko złe wieści, bo tłumaczyłem sobie że limit przyjęć w przepełnionym łbie (stratami, poczuciem winy, wstydem i wszystkim tym co zwie się moralniakiem albo i więcej) to z czasem i te radośniejsze zamiast cieszyć wytrącały mnie z równowagi, mówili u nas na terapii że trzeźwienie to prawidłowe to taka jazda pustą drogą trzymając się środkowej linii i wszystko co powoduje zjechanie z tej linii jest niebezpieczne zwłaszcza w początkowym okresie trzeźwienia i widzę teraz dość wyraźnie że o ile wyciągnięcie mnie przez policje z domu i wsadzenie do aresztu mogło być takim wyrzuceniem mnie z toru, to paradoksalnie diametralnie inna w swojej wymowie podróż do Portugalii zamiast pomóc w powróceniu na słuszny tor wyrzuciła mnie na drugą stronę jezdni do rowu, bez wyjazdu z niego na horyzoncie albo po prostu nie mam motywacji by się choć trochę wychylić i zobaczyć więcej poza tym co widzę a widze to prawie czarno .

To wszystko może Cię naprawdę spotkać

Myślałem że takie rzeczy zdarzały się za komuny lub w najgorszym razie za ciężkich czasów dla przestępców pod rządami ministra Ziobry, okazuje się że niekoniecznie, zdarzyło to się w wolnej i liberalnej Rzeczypospolitej i może się przytrafić każdemu i każdemu objawić się jako krótszy lub dłuższy koszmar i jego długość nie będzie w żadnym stopniu zależała od was no chyba że …………., przyznacie się do rzeczy których nie popełniliście.
Jest noc wg Ciebie bo śpisz spokojnie w swoim łóżku, snem sprawiedliwego u boku swojej kochanej żony, męża lub innej bardziej lub mniej kochanej osoby lub po prostu sam nieświadom że za parę chwil ..puk…puk i dzyń, dzyń do drzwi.
Otworzyła żona sądząc że to syn który miał wrócić rano do domu ale jakież było jej zdziwienie gdy zobaczyła dwóch panów dużych silnych wysportowanych i dwie policyjne odznaki i usłyszała pytanie czy podejrzany jest w domu ano jest tylko nie wie że jest podejrzany i już ma wiele kłopotów, już jego rzeczy nie są w jego dyspozycji bo ma przed oczyma pismo podpisane przez tajemniczą i nieznajoma Panią prokurator która informuje że właśnie mam wywlec na wierzch wszystkie rzeczy które w mniemaniu jej wysokości mogą stanowić o dowodach winy w tym przypadku ,komputer i telefon komórkowy wraz z kartami no cóż zadaje sobie tylko pytanie dlaczego nie zabrali mi zapałek bo z dalszej części tego pisma dowiedziałem się że jestem podejrzany o podpalenie samochodu swojego byłego szefa.
Najpierw może ogarnąć tak jak i mnie uczucie że jeszcze się nie obudziłeś a w najlepszym razie uczestniczysz w programie „Ukryta kamera” jednak dość szybko brutalna rzeczywistość ogarnia umysł a lęk zaczyna opanowywać całą resztę i nie wiesz czy śmiać się czy płakać na słowa jednego z policjantów, cytuje : „ miał być Pan strasznym alkoholikiem po którym nie wiadomo czego się spodziewać, zastanawialiśmy się czy nie wziąć na akcję antyterrorystów, a pan taki normalny” to powiedział z lekkim rozczarowaniem i myślisz że to jedna z gorszych rzeczy jakie Cię na tą chwilę spotkały ale nie martw się zawsze może być gorzej , zawsze dziecko może zapytać dlaczego Pan policjant zabiera mi komputer ? a zaraz później , tatusiu to mój telefon jest mi potrzebny i wtedy wiesz że jesteś bezradny i bezsilny ale uwierz mi nie jest to apogeum tych uczuć. Patrzysz w oczy najbliższych i widzisz lęk przerażenie irracjonalność sytuacji i jej niemożność zrozumienia robią coś z oczyma że strach w nie powtórnie spojrzeć.
I nadchodzi moment kiedy każą Ci się ubrać i wyjść bo tak maja napisane w piśmie od Pani prokurator, i jedziesz nie wiedząc gdzie ale jest nadzieja że to szybko się skończy bo po rozmowie z policjantami odnosisz wrażenie że oni teraz łapią że ten groźny to tak naprawdę normalny gość i że ta akcja to jakaś farsa i albo to była policyjna gra z ich strony albo…….
Zabierają Cię paręnaście kilometrów od domu na podmiejska komendę bo to w rejonie jej działania spalono samochód Twojego byłego pryncypała i już prawie jesteś pewien że to koniec tej farsy jeszcze tylko formalne przesłuchanie a tu się dowiadujesz że w policji obowiązuje pewne procedury i właśnie za chwile trafisz na dołek pod czulą opiekę tamtejszego profosa ,który jest lekko popierdzielony bo połowę życia spędził za kratami w pracy i na początku nie dociera do Ciebie co się dzieje aż do momentu kiedy wywlekasz sznurowadła z butów i zdejmujesz pasek od spodni, czujesz wtedy już nie lęk ale przerażenie i pustkę bo nie ma nikogo życzliwego, bliskiego i nawet nie możesz zadzwonić do nikogo chyba że zębami bo właśnie krzykiem dochodzi do Twoich uszu że masz się rozebrać i ściągnąć majtki a stoisz w przeciągu na korytarzu.
I chyba tak poniżony i malutki nie czułem się nigdy ale…….zawsze może być gorzej bo właśnie zatrzasnęły się za Tobą drzwi celi i jeśli masz szczęście to możesz się bić z własnymi myślami sam a jeśli nie to zawsze możesz trafić na śmierdzącego i zawszonego żula lub wielkiego jak Twoja bezsilność kinola drużyny przeciwnej.
Tak naprawdę to dźwięk i widok zatrzaskiwanych drzwi uświadamia że od Ciebie nie zależy już praktycznie nic, choćbyś krzyczał albo prosił albo cokolwiek…i masz jeszcze w sobie tę pewność że przecież nie mogą Tobie – niewinnemu nic zrobić bo jest prawo sprawiedliwość bo Ciebie tam nie było i te ostanie natchnione nadzieją myśli trzymają Cię jakoś przez następne pół godziny po czym jest już tylko gorzej bo właśnie może okazać się że ta pani co to niby widziała sprawcę lub jak wolisz podejrzanego może okazać się nie najlepiej widząca i może wskazać na Ciebie, może ktoś jest kto Cię nie lubi i powie że to Ty ? no zaczyna się karuzela w Twojej głowie i nie możesz już wyrwać się z tego zaklętego toku myślenia, co będzie jak będą chcieli mnie wrobić ? i powoli każda sekunda staje się minutą i coraz mniejszym jesteś coraz bardziej przerażonym i bezsilnym i przypominasz sobie że masz obowiązki że praca że zostały tam w domu nie mniej przerażone najbliższe osoby i chcesz coś zrobić komuś powiedzieć i jedyne co usłyszysz to- Panie zatrzymany nie mogę nic dla pana zrobić, nie wiem kiedy ktoś po pana przyjdzie, nie wiem kiedy Pana wypuszczą trwają czynności dochodzeniowe a my możemy Pana przetrzymać do 48 godzin i dopiero wtedy czujesz że nie znaczysz nic.
Jak masz szczęście to po paru godzinach przyjdzie ktoś po Ciebie i masz do kogo chociaż gębę otworzyć i powiedzieć że właśnie jesteś na okresie próbnym w nowej, dobrej pracy na której Ci zależy jak cholera bo od roku szukałeś jakiejkolwiek a ta jest naprawdę dobra, że nie masz i nie dano Ci możliwości powiadomienia nowego szefa że coś się stało i że nie będziesz w pracy bo jak powiesz np. po dwóch dniach nieobecności co Ci się przytrafiło to możesz się spodziewać wszystkiego i każdej jego reakcji tylko nie propozycji przedłużenia umowy o pracę, ale to nie wkurzy Cię najbardziej uwierz mi, do szału doprowadzą Cię takie pierdoły jak np. to że nie było żadnej Pani świadek na której podstawie zeznań zatrzymano Cię, że nie było żadnego okazania, że tak właściwie to jedynym powodem dla którego się tu znalazłeś to są znajomości w kręgach policyjnych, prokuratorskich i adwokackich Twojego byłego szefa.
Niech żyje wolna i praworządna Rzeczypospolita i niezawisła prokuratura i by ten koszmar nie spotkał Ciebie ale bądź czujny bo jak coś stanie się Twojemu byłemu szefowi to może się okazać że nie pośpisz do rana albo i dłużej.

dlaczego nie chce pomagać

DLACZEGO NIE CHCĘ POMAGAĆ


Naszło mnie ostatnio i zrodziła się taka oto moja koncepcja z pracą na mityngach i pomaganiu innym alkoholikom, otóż nie chcę pomagać żadnemu alkoholikowi a chcę ich wspierać w trzeźwości.
Tak pokrótce, chcę podzielić się z wami dlaczego ano zaczęło się to u mnie od analizy słowa „pomoc” a właściwie postawy po wypowiedzeniu tego słowa u osoby proszącej i osoby jej udzielającej, zazwyczaj gdy się prosi o pomoc to automatycznie człowiek ustawia się w pozycji słabszego i nieporadnego czyli osoby potrzebującej czegoś od kogoś kto więcej ma , więcej wie, czyli mocniejszej, i tak o to mamy układ słabszy i mocniejszy co nie bardzo ma moja wewnętrzną zgodę, bo moim skromny zdaniem w AA nie ma słabszych i mocniejszych, nie ma różnicy czy ma się 10 lat czy 10 dni .
Sam tego doświadczyłem na jednym z ostatnich mityngów, gdzie był gość, który obchodził 4 rocznice abstynencji, był gość, który miał jej cztery dni i byłem i ja ze swoją ponad czteromiesięczną abstynencją i okazało się, że wszyscy jesteśmy jednakowo silni tylko każdy innym bagażem doświadczeń w trzeźwieniu lub tylko abstynencji, każdy z nas dostrzegł coś, co pomogło mu zrozumieć coś i wziąć dla siebie.
I tak gość z czterodniową abstynencją silny był swoimi silnymi emocjami, kacem, poczuciem winy, gość z czteroletnią abstynencją, spokojem i radością z trzeźwienia i po prostu z tym, że można żyć bez alkoholu i nie jest to życie z wyrokiem.
I te osoby chcę wspierać w trzeźwieniu, bo one chcą być trzeźwe i pomoc nie jest im potrzebna, ale wsparcie moje i innych.
Nie chcę też pomagać bo udzielanie pomocy to również branie odpowiedzialności za sferę w udzielaniu tej pomocy, a ja nie jestem w stanie brać odpowiedzialności za innego trzeźwiejącego alkoholika, nie jestem do końca w stanie odpowiadać za samego siebie w związku z różnymi mechanizmami które uruchamiają się w nawrotach choroby i tym że po prostu sam dla siebie nie zawsze jestem najlepszym doradcą.
Wydaje mi się, że takie mówienie o pomaganiu i podkreślanie tego służy uzależnionemu do zrzucenia z siebie odpowiedzialności za własne trzeźwienia na tego, który pomaga i łatwo wpaść na pułapkę załączenia mechanizmu, który w razie zapicia przerzuca odpowiedzialność na innych.
I ostatni dość prozaiczny i oczywisty powód, dla którego nie chcę pomagać to, to że pomóc nie jestem w stanie osobie pijącej bo po prostu nie można do niej dotrzeć a i obcowanie z taka osoba jest i dla mnie niebezpieczne, natomiast osoba, która przestała pić i nie pije potrzebuje wsparcia i potrzebuje bardziej dowartościowania i utwierdzania w słuszności wyboru a nie ładowania się powtórnie w pozycje osoby słabszej by nie powiedzieć gorszej czyli potrzebującej pomocy.
Ciekawy jestem waszej opinii na ten temat i chętnie podyskutuje na ten temat

cd.

Po roku nieobecności w domu podjęliśmy decyzje o tym by znów być razem, ten okres, kiedy mieszkaliśmy osobno pozwolił nam nabrać dystansu do konfliktów, emocji, spojrzeliśmy jakby z boku na swoje wspólne życie i doszliśmy do wniosku że warto być razem i że mimo wszystko nadal się kochamy.
W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego trzeźwienia, przypadający na okres 2001 – 2007 – etap rozwoju i czasu kiedy alkohol przestał być potrzebny do pozornego rozwiązywania problemów i przeżywania uczuć, emocji bo ja miałem już normalne sposoby radzenia sobie z trudnościami życia codziennego i niecodziennego, ten czas to także okres kiedy alkohol przestał być widmem ostatniego kaca kiedy większość a właściwie wszystkie
zalecenia abstynenckie miałem dopracowane i wdrożone, maiłem po prostu KOMFORT NIE PICIA.
Potrafiłem też zadbać o to by po pierwszych objawach głodu lub wystąpienia sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby odpowiednio zareagować, przeciwdziałać i radzić sobie nie wywołując przy tym paniki i pospolitego ruszenia, w tym czasie też mimo braku cotygodniowych spotkań terapeutycznych starałem się mieć kontakt z trzeźwiejącymi poprzez uczestnictwo w warsztatach dotyczących min. głodów, zachowań asertywnych, nawrotu choroby, ten okres to też czas gdzie mój rozwój zawodowy, sportowy i osobisty poszedł daleko do przodu i dawał duże poczucie satysfakcji i zadowolenia, dość często byłem dumny że wyszedłem z tego bagna i osiągnąłem sukces.
Teraz przyszło mi głowy że ten okres to tak naprawdę powolne odchodzenie o tożsamości „ja-alkoholik” choć nie do końca bo w 2005 roku w dziewiątym roku abstynencji znalazłem się na terapii w MOPITU, złożyło się na to wiele czynników min. to że akurat miałem czas bo szukałem nowej pracy ale wtedy tłumaczyłem to sobie tak że jestem tam po to by zejść na ziemie bo miałem wrażenie że już zaczynam zbytnio bujać w obłokach, bo coraz częściej pojawiały się myśli że może już choroba odpuściła a ja mogę zacząć pić normalnie tym bardziej ze od jakiegoś czasu dziwnym trafem coraz częściej bywałem na imprezach z alkoholem w tle i już od prawie roku przed tą terapia mocno rozluźniłem kontakty z AA i kolegami z terapii oraz terapeutą.
Rozluźnienie kontaktów a właściwie zaniedbanie ich wynikało już tylko z zasady „jak trwoga to do BOGA” i nie miało charakteru regularności, choć nadal przynosiło efekt i wtedy tłumaczyłem to sobie w ten sposób – odnoszę sukcesy, spełniam się jako mąż, ojciec, porządny kierownik, oraz mistrz Polski w 2003 roku oldbojów i 2004 vice-mistrz, więc wszystko jest ok. i jak coś zaczyna się dziać nie tak to mogę polecieć do terapeuty, do klubu abstynenckiego.
Ten okres wspominam jako miodowe lata i zbierania plonów pracy nad trzeźwością i często pojawiały się wtedy u mnie myśli typu „ podniosłem się i jeszcze zrobiłem wiele fajnych rzeczy, które podnoszą moją wartość jako alkoholika i człowieka w ogóle.
Tamten czas to także czas dawania, które to sprawiało mi wiele radości i satysfakcji bo co róż okazywało się można przynosić innym radość, pomagać im co napędzało mnie do tego by po prostu chcieć to robić a robiłem min. takie rzeczy jak pomoc w organizacji komitetu przeciw zniszczeniu osiedlowego ogródka jordanowskiego przed wyburzeniem na rzecz budowy parkingu dla hipermarketu, prowadzenie drużyny piłki nożnej w parafii, prowadzenie i gra w drużynie szóstek piłkarskich, uczestnictwo w projekcie parafialnych animatorów trzeźwości i wiele innych mniej lub bardziej ważnych zajęć i projektów nie zaniedbując przy tym obowiązków domowych i zawodowych.
Realizacja tego wszystkiego jak i satysfakcja płynąca z dobrej roboty napędzała moja chęć bycia trzeźwym i nadal nim pozostawałem.
Po terapii w lipcu 2005 roku zgodnie z zaleceniami nadal uczestniczyłem w spotkaniach AA i miałem kontakt z terapeutą, mniej więcej w tym czasie byłem jednym z pierwszych uczestników nowopowstającej grupy i pomysłodawcą jej nazwy i właściwie to chyba ostatnie z działań, które podjąłem chcąc być trzeźwym na kolejne miesiące pozostawiając sobie aktywność sportową, myślenie że świetnie sobie daję radę.
Teraz przyszło mi do głowy że było też wiele mniejszych i mniej ważnych rzeczy przez te 12 lat takich jak kolekcje ulubionej muzyki, filmów mocne zainteresowanie problemami gospodarki i polityki, ważnym elementem w moim trzeźwieniu była też opatrzność boska i wiara, bo gdy im dalej byłem od Boga i praktyk religijnych tym gorzej znosiłem problemy życia codziennego, cotygodniowe chodzenie do kościoła i modlitwa przynosiło mi spokój który zawsze służył mojej trzeźwości.
Myślę jednak, że najważniejszą sprawą która pomagała mi wytrwać w mojej prawie 12 letniej trzeźwości to było to by być w zgodzie ze samym sobą i hierarchią wartości życiowych, to po prostu tylko to że przez wiele lat nie musiałem pamiętać co powiedziałem o komu bo mówiłem prawdę i nie było we mnie lęku i niepokoju, to po prostu to że nie musiałem się bać że pójdę do więzienia bo coś ukradłem, to po prostu to że rano goląc się mogłem spokojnie spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do moich myśli mówiąc cicho że przeżyłeś kolejny dzionek jak Bóg przykazał, to po prostu to, że chciałem być trzeźwy i widzieć uśmiech żony i dzieci, to po prostu satysfakcja z tego że nawet jak coś nie było tak to mogłem sam lub przy pomocy innych rozwiązać problem a jak to się nie udało to przynajmniej wiedziałem dlaczego i już.

PRAC CIĄG DALSZY

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Zastanowię się i napiszę jakie moje zachowania, decyzje i aktywności oraz
myśli ułatwiały mi utrzymanie abstynencji i trzeźwienie przez 12 lat.



Moje prawie 12 lat abstynencji zaczęło się dokładnie 23.05.1996, była to moja druga próba , świadoma i połączona z nabywaniem gruntownej wiedzy o mnie i moim alkoholizmie.
Pierwsza 1,5 roczna abstynencja zakończyła się ośmiomiesięcznym ciągiem który pozbawił mnie złudzeń co do kontroli nad piciem alkoholu i czymkolwiek innym, obdarty ze złudzeń kierowania wlasnym życiem, godności rano na ciężkim kacu moralnym i nie mniejszym fizycznym zadzwoniłem do lekarza z ogłoszenia i poprosiłem o odtrucie i wszycie esperalu, bo sam nie byłem w stanie przetrwa tego koszmaru i na tamten czas potrzebowałem straszaka.
Po trzech dniach od tego dnia stawiając czoła rzeczywistości, dotarłam do mojego terapeuty i ten fakt był na tamten czas jedną z najważniejszych decyzji która determinowała większość rzeczy które pomagały mi utrzymywać trzeźwość i normalnie funkcjonować przez te prawie 12 lat.
Decyzja wymuszona bolesną rzeczywistością, możliwością utraty rodziny, ale też potężnym uczuciem klęski, groźby skończenia ze sobą, obdarcia z resztek godności.
Wspomnienia tego okresu zwłaszcza początkowych miesięcy zatarł już po części czas i pewnie są one zniekształcone jak każde odległe i nie za bardzo przyjemne.
Z perspektywy czasu podzieliłem te lata na trzy okresy, przypadające mniej więcej na lata 1996-2001, 2001-2007, 2007-2008 , kolejna nazywając je :

1. 1996-2001 praca nad „ alkohol nie jest mi do niczego potrzebny , potrafię żyć pełnia życia bez niego”
2. 2001-2007 życie wg recepty „alkohol nie jest mi do niczego potrzebny i kieruje własnym życiem
3. 2007-2008 „alkohol stał się mi obojętny”.

I o ile te dwa pierwsze okresy określały moja tożsamość jako alkoholika i były efektem pracy wykonanej na terapiach, warsztatach i mityngach AA to trzeci okres mimo utrzymywania abstynencji był już powrotem do pijanych zachowań i myśli.
Będąc już tu na terapii w rozmowie z moja Panią terapeutką powiedziałem, że alkohol w moim życiu stał się obojętny i byłem zadowolony, że wypracowałem sobie stan rzeczy i model życia przez parę lat mojej abstynencji, teraz sądzę że uznanie obojętności wobec alkoholu to był początek końca mojej trzeźwości bo, tak sobie pomyślałem teraz że jak coś jest obojętne to zaczyna być tolerowane a tolerowany alkohol szybko będąc tolerowanym bardzo szybko znalazł się na moim terytorium, i niewiele później w zasięgu mojej ręki, działając jak bomba z opóźnionym zapłonem, dlatego też ten okres mojej abstynencji określały myśli typu, daję sobie przecież radę sam i to całkiem nieźle, nie pije, realizuje swój rozwój poprzez udzielanie się na forach internetowych związanych z moja chorobą, pomagam innym także w realnym świecie, załatwiając terapie i kontakty z terapeutą.
Właściwie to już tylko te myśli i same myśli trzymały mnie przy powstrzymywaniem się przed sięgnięciem po alkohol, zachowania coraz częściej były już z kategorii tych bardziej ryzykownych, bo zacząłem uczestniczyć w imprezach gdzie pito alkohol, kupowałem alkohol gdy brakło na imprezie firmowej, odwoziłem pijanych do domów, ograniczyłem aktywność sportowa do niezbędnego minimum by zachować mniemanie o swojej sprawności fizycznej.
Wracając jednak do początku mojej abstynencji to początkowo myślą przewodnią było to, że nie chce wrócić do tego koszmaru, jakim był ostatni ciąg, reakcją na tę niechęć była na początku niestety ucieczka w nadmierną prace zawodową ze względu na brak pomysłów jak wypełnić czas oraz na chęć nadrobienia wszystkiego, co straciłem.
Właściwie jedynymi rzeczami poza pracą, które robiłem, były mityngi AA i spotkania terapeutyczne i to wypełnienie czasu było na pewno tylko wyborem mniejszego zła i potrzebowałem sporo czasu by dotarło do mnie że nie tędy droga, zamiana alkoholizmu na pracoholizm, pomogły mi w tym spotkania terapeutyczne na którym uczestnicy otwierali mi oczy na to co robie nie tak, i mityngi na których słyszałem o podobnych zachowaniach ludzi na początku swojej drogi.
Te spotkania raz w tygodniu właściwie ratowały mnie wtedy i determinowały do tego by zmieniać swoje życie na lepszy i treściwsze, wiedziałem że bez nich nie jestem w stanie kroczyć właściwą dla mnie drogą i z niecierpliwością czekałem na kolejny wtorek, by się tam znaleźć, w tym tez okresie bardzo pomagał mi kontakt z moim terapeutą Jerzym Wojciechem K. którego z pełnym przekonaniem i wiarą, nazywałem moim guru – trzeźwym od wtedy kilku już lat, pamiętam swoja irytacje kiedy wystawałem do niego w kolejce by choć chwile zamienić słowo, pamiętam jak nieustannie studził moja niecierpliwość ale i pobudzał do zmian i rozwoju, myślę że na tym etapie życia był wszystkim tym co najlepsze dla mnie co mogła mi dać opatrzność na tamten czas i miejsce, że słowo i instytucja „sponsora” nie jest w stanie oddać tego co dało mi obcowanie z tym człowiekiem.
Ten etap to również etap zmian chyba przede wszystkim zmian, czasami bolesnych ale zmian które pomagały mi trzeźwieć, jak już pisałem ucieczka w pracę zawodową ale i praca na mityngach i terapii pomogła mi przetrwac pierwsze miesiące, co z kolei pozwoliło mi nabrać dystansu , dało czas na realizacje tych zmian i ich planowanie, w tym czasie już część z nich wprowadzałem sam lub przy pomocy mojej żony która bardzo mnie wspierała w zachowaniu i przestrzeganiu zaleceń abstynenckich takich jak utworzenie w naszym domu strefy wolnej od alkoholu. To moja zona dbała o to by na imprezach u jej rodziców nie było alkoholu, by tort nie był nasączony alkoholem i przypominała mi nieustannie co wolno a czego mam się wystrzegać, z czasem już nie musiala tego robić bo potrafiłem coraz bardziej sam o to zadbać, a do tego jako że urodziłem się w czepku to opatrzność czuwała i zmiana miejsca zamieszkania w ostatnim okresie mojego picia w naturalny sposób odstawiła mnie od koleżków z którymi piłem.
Myślę, że kolejnymi etapami w początkowym okresie mojego były decyzje o powrocie do regularnego uprawiania sportu, a przede wszystkim narodziny córki, ten okres to jakby jeden z najlepiej poukładanych etapów mojego zycia bo mimo wielu rzeczy i ról w życiu układałem sobie tak plan by godzić wiele rzeczy i robić je z pełnym zaangażowaniem, nadal jednak przekładając nad wszystko wtorkowe spotkania i mityngi AA.
Dużym problemem dla mnie postawienie nowych zachowań wobec mojego ojca i pijącej części rodziny o ile mama przyjęła moje nowe zachowania jako zmiane na lepsze i z radością to kontakty z moim ojcem właściwie ograniczyły się do minimum, tego hasła typu „ Po co ja przyjde do Ciebie na imieniny jak nie postawisz ćwiartki?” z początku były trudne do akceptacji i wywoływały u mnie smutek, złość a z czasem przestały mnie obchodzić.
W 1999 roku czyli w trzecim roku abstynencji wyprowadziłem się z domu , mimo że nie była to prosta decyzja i mogła zagrozić mojemu trzeźwieniu ze względu na uczucie osamotnienia , zmianę relacji z dziećmi, poczucie winy ale i krzywdy w stosunku do żony , to jednak była to decyzja na zasadzie wyboru mniejszego zła gdyż nasze konflikty , nieporozumienia były tak napięte że mogły doprowadzić do tragedii albo do zapicia i późniejszej tragedii, ten ciężki dla mnie okres przeżyłem właściwie dzieki temu że miałem alternatywne do picia sposoby rozwiązywania problemów i radzenia sobie ze stresem.
Kontakt z terapeutą i grupą , mityngi AA bliski przyjaciel którego akurat wtedy spotkałem na swojej drodze z którym zwyczajnie mogłem pogadać o wszystkim, który bardzo szybko stał się powiernikiem moich najintymniejszych spraw, ale przyjaciel który tez potrzebował moich rad , bo sytuacja Moniki jako osoby współuzależnionej była, mało ciekawa , długie rozmowy, brak oceniania, akceptacja zachowań i myśli, zwykłe zrozumienie przynosiło mi kojący efekt i pomagało przetrwać. To pewnie znów opatrzność czuwała nade mną że zesłała mi ją, akurat w tej chwili mojego życia i pomogła przetrwać, mam tylko nadzieję że choć w niewielkim stopniu pomogła i jej , choć tak naprawdę to wiem że pomogła i chwała za to opatrzności. Oraz sport i jego regularne uprawianie poza wypełnieniem czasu, którego miałem dużo pozwalały mi na rozładowanie napięcia, akceptacje stanu rzeczy i dawały powody do radości i uśmiechu.
W tym czasie bardzo aktywnie, ale i w sposób jak mi się wydaje odpowiedzialny i zaangażowany, rola ojca choć tylko weekendowego była dla mnie ważną rzeczą bo uczucie jak ważnym się jest człowiekiem dla swoich dzieci, radość jaką przynoszą wspólne zabawy, pozwalały mi na to by chcieć być trzeźwym, duża satysfakcje sprawiało mi poczucie że jestem w stanie poświęcić dla nich czas i zorganizować zabawy i wspólne pracy tylko dla nich. Grupa terapeutyczna, klub abstynencki, mityngi AA to słuchanie, słuchanie, słuchanie i znajdywanie rozwiązań na które nawet nie musiałem zadawać pytań a które sprawdzały się na co dzień i pomagały mi wielokrotnie w późniejszym okresie.
CDN

OPT - List pożegnalny

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Uzyskam wiedzę o sposobach zapobiegania nawrotom choroby.

ZADANIE: Napiszę „List pożegnalny do alkoholu”.




Najchętniej napisałbym Tobie w krótkich żołnierskich słowach – spierdalaj – i na tym zakończył, ale wiem ze to tylko życzenie a nie rzeczywistość, będziesz zapewne zawsze i wszędzie a ja mogę zadbać o to by nie w zasięgu mojej ręki, bo to mogę zrobić, już mogę.
Jeszcze niespełna dwa miesiące temu obecność Twoja oznaczała dla mnie szczyptę ulgi i morze cierpienia, zupełnie odwrotnie gdy byliśmy ze sobą na początku naszej znajomości.
Byłem mi kilkadziesiąt lat temu towarzyszem miłych zabaw, powiernikiem uniesień i upadków, powiernikiem skrytych uczuć i tajemnic, katalizatorem szczęścia i radości, byłeś nieodzowny, byłeś kumplem wśród innych kumpli aż stałeś niezbędny by rano móc po krótkim spotkaniu z Tobą rozpamiętywać już bez trzęsących się rąk szaleństwa poprzedniego popołudnia i wieczoru.
Tak było na początku i troszkę później, kiedy przynosiłeś radość , poczucie siły, przy Tobie znikała nieśmiałość, niemożliwe stawało się możliwe ale im dłużej trwała nasza znajomość tym to co dawałeś to było już tylko wspominanie radości i szczęścia aż w końcu odebrałeś mi ją.
Jak nadopiekuńcza matka zamykając przed światem swoje dziecko ,pozbawiłeś mnie radości z wychowywania dzieci, z bycia dobrym mężem i pracownikiem, radości z grania w moją ulubiona piłkę a najgorsze jest o że odebrałeś mi coś najważniejszego – możliwość życia własnymi wyborami.
Kontakt z Tobą pozbawił mnie możliwości życia w roli ojca dbającego o żonę i dom, ojca wychowującego dzieci, pracownika z premia za dobrą pracę i bramkarza którego interwencje wzbudzały uznanie kolegów i przeciwników na boisku.
I kiedy już kontakty z Tobą odebrały mi to wszystko to Itak było Ci mało, bo zostałeś jedynym środkiem na mój ból istnienia i jedynym, choć dobrze zamaskowanym przez wszystkie mechanizmy źródłem tego bólu.
Nie chcę przezywać paradoksów z Tobą związanych, stałem się dzięki kontaktom z Tobą własnym ojcem którym przysięgałem nigdy się nie stać , dawałem mi poczucie wolności zniewalając mnie jeszcze bardziej, doprowadzając do codziennego przezywania koszmaru klęski, upadku, taplania się w nieustannym poczuciu winy oferując w zamian coraz krótsze chwile ulgi i dłuższe cierpienia.
Rozstaliśmy się już kiedyś na długo, to był dobry dla mnie czas, choć nie tylko miodem i mlekiem płynący, ale to był mój czas, nie byłem mi potrzebny bo nauczyłem się sam dokonywać wyborów i ponosić za nie odpowiedzialność.
Nie byłeś mi potrzebny a ja zapomniałem o tym, że niepotrzebny nie oznacza obojętny, kiedy dbałem o to byś był niepotrzebny, byłeś poza zasięgiem mojej ręki gdy tylko o tym zapomniałem poczułeś się tolerowany i szybko stało się tak że zacząłeś mi towarzyszyć aż koszmar obcowania z Tobą stał się bolesną rzeczywistością.
Dopadłeś mnie w momencie cierpienia, które przez swoje zaniedbania i kłamstwa sam sobie sprawiłem i dałeś mi wtedy ulgę i poczucie złudnej mocy, że tym razem powrócimy do naszych relacji z początku naszej znajomości, zadbałeś o to bym tak czuł i myślał, bym miał przekonanie, że ja panuję nad wszystkim i kieruje swoim życiem samodzielnie i brnąłem dalej do momentu, w którym nie mogłem już dalej tkwić, do momentu gdy w przebłysku resztek logicznego i racjonalnego myślenia doszło do mnie że kontrolując relacje z Tobą, zupełnie zatraciłem własne „ja”.
„Ja” wynikające z tego, kim jestem, jaki jest mój system wartości, kiedy nie byliśmy ze sobą w kontakcie, z tego jak potrafię z uśmiechem patrzeć na swoja twarz w lustrze, gdy rano nie jesteś mi potrzebny.
Wiem, że jeszcze nie raz dasz o sobie znać, że będziesz tym bliżej mnie im ja będę zapominał o moim filtrze „Andrzej – alkoholik” lub będzie on tracił swoje właściwości przez moja pychę lub zaniedbanie, będziesz tym bliżej im ja będę dalej od własnego trzeźwego „Ja”.
Nie licz, zatem na to, bo będę robił wszystko by mój filtr oczyszczać i dbać o jego właściwości by mógł mnie oczyszczać z głodów i nawrotów, będę dbał o to byś nie znalazł się w zasięgu mojej ręki, bo to mogę i potrafię to robić.
Moja „Ja’ osadzone w moim systemie wartości życiowych, skutecznie będzie trzymało między nami dystans poza zasięgiem mojej reki, bo to mogę i tego chcę, dlatego jeszcze raz w żołnierskich słowach – SPIERDALAJ- I NIE DO ZOBACZENIA.


Andrzej Alkoholik

Osobisty Plan Terapii - praca

PROBLEM: Nie potrafię rozpoznać sygnałów ostrzegawczych nawrotu choroby i
zapobiegać im.

CEL 1 : Nauczę się rozpoznawać własne sygnały ostrzegawcze i sytuacje zwiększające
możliwość występowania nawrotu choroby.

ZADANIE: Opiszę dokładnie okoliczności i jak się zachowywałem ,co myślałem i co
czułem na kilka tygodni, dni prze przerwaniem abstynencji .


Przełom luty-marzec 2008 roku ,autokar wiozący nas z meczu w Kutnie , sięgam po puszkę z piwem ,pije , przychodzi myśl - Co się stało ? Po co to zrobiłem? – wypijam drugie – Co teraz będzie ? – żeby się tylko nie wydało ,trzeba o tym zapomnieć i właściwie bym o tym zapomniał gdyby nie późniejszy ośmiomiesięczny ciąg i temat tej pracy.
Wiele razy na ten temat myślałem, ale tak naprawdę bałem się chyba sięgnąć sedna sprawy bo pewnie po raz kolejny przyszłoby mi zmierzyć się z prawdą , że znów coś zawaliłem i nie dałem rady ,że zaniedbałem i straciłem wartości które trzymały mnie w trzeźwości.
Pamiętam bardzo dobrze jednak wielkie napięcie jakie mi towarzyszyło na moment przed wypiciem, uczucie takiej nie opisanej złości, poczucia krzywdy, niesprawiedliwości, bezradności, poczucia winy , lęku i osamotnienia które to uczucia targały mną aż do fizycznego bólu , przyszła wtedy myśl że może choć na chwilę piwo pomoże i …………pomogło bo poczułem ulgę której w żaden inny sposób nie byłem w stanie sobie przynieść.
Na tą chwile jednak „zapracowałem” sobie właściwie od ukończenia poprzedniej terapii w lipcu 2005 roku gdzie, jednym z podstawowych celów była praca nad sygnałami ostrzegawczymi i sposobami radzenia sobie z głodem i nawrotem choroby.
Upewniłem się że wiem o co w tym wszystkim chodzi i że daję sobie świetnie radę i na tym zakończyłem proces mojego trzeźwienia i zacząłem powoli pracowac nad zapiciem , nie robiąc praktycznie nic by trzeźwieć .
Upewniony w swojej słusznej drodze przestałem pracowac nad trzeźwością, bo byłem trzeźwy ,wiedziałem dużo i o ile rok 2006 do połowy 2007 był ok. bo miałem już wypracowane metody i od czasu do czasu chodziłem na mityngi to później było tylko gorzej.
Prawdą też jest też to że w okresie od lipca 2006 do lutego 2007 kierowałem hurtownia piwa i alkoholi i teraz do mnie dotarło jak pozorne poczucie siły i opanowania choroby pozwoliło mi na podjęcie pracy w takim miejscu .
Jak ten ważny element w życiu jakim jest praca mógł uciec mojej pamięci, nie jestem w stanie pojąć, choć pracowałem tam po 12 godzin dziennie prze 7 miesiecy ,dzień w dzień z tysiącami butelek i tłumaczyłem sobie że to tylko towar który należy odpowiedni przyjąć, prawidłowo przechować i dobrze sprzedać.
Dotarło do mnie że to chyba tak naprawdę brakujący klocek puzzla do mojej układanki „jak złamałem prawie 12 letnią abstynencje”
Okres od marca 2007 do momentu złamania abstynencji to właściwie nic innego jak łażenie po polu minowym z otwartym ogniem i powrót do pijanych zachowań i myśli, pijane zachowanie w moim przypadku zaczynało się od drobnych i pozornie niewinnych kłamstw nie służących właściwie niczemu, półprawd mówionych w myśl zasady by się „kobieta nie stresowała za bardzo „ ,później kłamstwa zaczęły mi służyć w ukrywaniu rzeczywistych zarobków ,a nadwyżki gotówki wydawałem na swoje zachcianki. Drobne kłamstwa dość szybko zamieniły się w duże oszustwo polegające na tym że powierzone mi pieniądze przez moja mamę zamiast pracować na koncie zostały prze ze mnie roztrwonione, tak rozpieprzyłem ponad 7 tysięcy i kiedy musiałem te pieniądze oddać musiałem zaciągnąć kredyt w banku ,który spłacam do dziś oczywiście kredyt zaciągnąłem bez wiedzy żony i spłacam go do dziś.
By dokładnie opisać okoliczności ,uczucia i myśli które pochłaniały mnie w okresie przed zapiciem , konieczne jest moim zdaniem opisanie moje sytuacji domowej , od listopada 2007 roku w moim małżeństwie zaczęły się drobne początkowo zgrzyty i dotyczyły takich spraw jak zaniedbywanie prze ze mnie kontaktów z AA ,terapeutą , wielokrotnie słyszałem że siedzę z nosem w Internecie i nic nie robie ,choć w moim przekonaniu robiłem przecież wiele, pracowałem ,grałem w piłkę ,gotowałem tyle tylko że robiłem to wszystko jakby tylko dla siebie, do tego doszło jeszcze przekonanie mojej żony o rzekomej zdradzie z mojej strony wynikające bardziej z domysłów i wyświetlonych przez nią filmów niż z faktów. Prawda jest że dałem ku temu powody bo wydało się że spotkałem się z inną kobietą, nie mówiąc jej o tym z obawy przed jej reakcja i im bardziej byłem atakowany tym bardziej uciekałem w netowa rzeczywistość i zamykałem się w swojej skorupie pielęgnując przy tym w sobie poczucie krzywdy.
Moja dbałość o trzeźwienie i rozwój ograniczyła się do moderowania forum dl ludzi nie pijących, gdzie spełniałem się jako ten mądrzejszy stażem i właściwie zbudowałem tam sobie wyidealizowaną tożsamość, tym samym zaspokajałem potrzebę komunikacji z innymi ludźmi zamykając się przed osobami najbliższymi, żyjąc w przekonaniu że przecież daję sobie radę i to nawet nie źle, choć już wtedy od czasu do czasu wiedziałem i czułem że coś jest nie tak .coraz częściej zajmowałem się innymi niż sobą samym w myśl zasady że ja jestem ok. radzę sobie i sam sobie najlepiej poradzę ze wszystkim, coraz częściej łapałem się na ”ja wiem lepiej”, „to jest jedynie słuszne rozwiązanie” i zacząłem dostrzegać też u siebie reakcje nieadekwatne do sytuacji , generalnie ten okres wspominam i pamiętam jako wielkie napięcie i rozdrażnienie. W tym mniej więcej okresie był też sylwester, moje urodziny przypadające w Andrzejki ,święta .Sylwester spędziliśmy u znajomych gdzie był alkohol i na tamtą noc nie robił mi on nic czyli kolejny kontakt i kolejny brak reakcji z mojej strony. Święta tak jak i imienino –urodziny minęły bez alkoholu, ale i bez atmosfery święta. Okres styczeń ,luty 2008 to także trudny okres w pracy tzw. martwy sezon przełożył się na obniżenie zarobków , przymusowe urlopy i atmosfera delikatnie rzecz ujmując nie najlepsza, do reszty zburzyły moje poczucie bezpieczeństwa i spokój.
I to chyba wszystko co wydarzyło się przed moim zapiciem ,te wszystkie okoliczności nie jako pomogły mi sprawić że w tym miejscu i czasie , jedynym środkiem na ucieczkę od emocji i uczuć czyli tak naprawdę od życia znalazłem w alkoholu. Na kilka, kilkanaście dni przed zapiciem myślałem, że za chwilę stracę, a przecież dopiero, co zaciągnąłem kredyt na spłatę roztrwonionych pieniędzy i czułem w związku z tym lęk, strach, miałem ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia z powodu okłamywania mojej żony mimo obietnic że tego robić nie będę, ale chyba najbardziej doskwierało mi poczucie krzywdy z powodu posądzeń o moją rzekomą zdradę , nie potrafiłem przekonać mojej żony że tak nie jest, nie umiałem udowodnić że to tylko rozmowy i pomoc w naprawie komputera. Było we mnie morze złości że nie chce mnie zrozumieć i przyznać racji. I tak siedząc w tym autokarze z tym przywalającym mnie nadmiarem nie załatwionych uczciwie spraw , nie przeżytych emocji sięgnąłem po piwo i nie chcę się tym usprawiedliwiać choć tzw powodów było jak napisałem wiele.
Wiem też że na ten moment zapicia zapracowałem swoim zaniedbaniem, olewającym podejściem do wartości wynikających z dekalogu, kiedyś dla mnie tak ważnego, szukaniem alternatywnych sposobów na trzeźwienie, nie załatwianiem spraw „tu i teraz”, a tylko odkładaniem ich w nadziei że same się rozwiążą lub spychaniem ich aż do momentu w którym łatwiej było mi uciec w picie po prawie 12 latach trzeźwości niż próbować je rozwiązać.
Budując swoją nierealna postać, wbiłem się w pychę która pracowała na moje złudne poczucie bezpieczeństwa, i tak osamotniony , bez sposobu na rozwiązanie swoich problemów znalazłem chwile ulgi, która wtedy wydawała mi się stanem euforii i szczęścia a później przekształciła się w nieustanną złość, lęk, strach, poczucie winy, osamotnienie i wieczne napięcie.
Te zdania pisze trochę później, po zajęciach z HALT-u czyli już po napisaniu tej pracy, kluczowym dla mnie słowem stało się słowo samotny, doszło do mnie że przez swoje zaniedbanie w kontaktach z ludźmi dzięki którym mogłem trzeźwieć, przez stworzenie a właściwie ciągłe obkurczanie swojego świata ,poprzez moje kłamstwa i oszustwa, poprzez ciągle odrzucanie najbliższych, poprzez moja postawę „ja wiem lepiej „ , „sam sobie najlepiej poradzę” , poprzez odtrącenie pomocy innych, obrażanie się , ciągłe porównywanie, zamykanie się w sobie , TO NA CHWILE PRZED WYPICIEM TEGO PIWA , BYŁEM NAJBARDZIEJ OSAMOTNIONYM CZŁOWIEKIEM NA ŚWIECIE.

list niedokończony

".... taką wodą być..." zaczynam albo inaczej powracam do tego by być taką która , czarną kawę zmieni w płyn kiedy dni skute lodem , a kiedy z nieba poleje się żar poczęstuje chłodem i by nie być taką która żałośnie całą noc pali ogniem . Już nie pali ogniem bo nie pije ,krotko bo krótko ale nie pije świadomie z trudem ale nie pije. Czasami miałem wrażenie że te moje marzenia wtedy gdy piłem są wynikiem iluzji, chorych fantazji , i pewnie niektóre takie były a może inaczej nie wszystkie były takie których bym nie żałował bo były naiwne i nie godne Twojej osoby.Czasami rozmyślając o nas (albo marząc) rzucało mną jak piłeczką pingpongową na huraganowym wietrze i miotały mną bardzo skrajne uczucia zresztą ta huśtawka trwa choć w mniejszym nasileniu do dziś i różni się tym od okresu kiedy piłem że zachowuje sie mnie irracjonalnie ale kocham tak jak wtedy w Niebieskich Migdałach kiedy ujrzałem Twoje lekko przymglone oczy. Ten widok wypalił się w moim mozgu jak negatyw i tam pozostanie na zawsze przypominając jak bardzo ten świat się pomylił.Ciągle wracam do wspólnych melodii i ciągle marze wierząc że kiedyś te marzenia sie spełnią i tak już mam nie jest tych marzen w stanie zagłuszyć nic, nawet nie zagłuszyła ich największa kochanka pijącego alkoholika - wóda. Ale popadłem w mądrości ,ale jaka miarą mierzyć miłość ? a może wystarczy pokochać tak jak mnie się poszczęściło tak bardzo prosto ,ot tak dla samej miłości

Z Osiatyńskim mi po drodze

Cytat z "Grzech czy choroba" - " Anonimowi alkoholicy odkryli ,metodą prób i błędów, że alkoholizm nie jest grzechem ani chorobą woli.Przekonali się , że alkoholizm to nie tylko fizyczne uzależnienie od alkoholu ,ale również choroba myślenia i uczuć,na którą mogą skutecznie pomagać metody edukacyjno-terapeutyczne i rozwój duchowy. Doszli do wniosku że alkohol wcale nie jest głównym problemem alkoholika ,toteż leczenie nie kończy się w momencie zaprzestania picia; wręcz przeciwnie ,ono się wtedy dopiero zaczyna. Problemem każdego alkoholika jest niedojrzałość emocjonalna,nieumiejętność radzenia sobie z własnymi uczuciami ,ze stosunkami z innymi ludźmi. Alkohol jest skądinąd destrukcyjnym ,środkiem do radzenia sobie z życiem ".

I tak
sobie radziłem z moimi emocjami prze ostatnie osiem miesięcy praktycznie dzień w dzień , co dzień przeżywając koszmar kaców fizycznych i moralnych . Nie przypadkowo mówi się o chorobie alkoholowej jako chorobie paradoksów ja gdy chciałem się napic i gdy już piłem odtrącałem wszystkich i chciałem być sam dy nie burzyli mi komfortu mojego picia i penia miało by to sens gdyby nie to że sam ze sobą nie byłem w stanie wytrzymać . I tutaj nie przychodzi mi do głowy nic innego jak kolejny cytat z "Niepokonanych" - Perfectu
" Czy podobnym być do skały , posypując solą ból , jak posąg pychy samotnie stać ?"
Ta zmienna pogoda za oknami MOPITU przyniosła i kolejne skojarzenie i porównanie że z moim trzeźwieniem jest jak z tą kapryśną pogodą na wiosnę , podobnie jak to się działo ze mną na terapii śniegi stopniały i zaczęło na wierzch wychodzić całe te gówno z trawników cały ten syf z wyrzuconych butelek, śmieci po zimie i już wydawało się że teraz tylko kwestia uprzątnięcia syfu i już może wyrosnąć piękna soczyście zielona trawa. A tu kiszka , wszystko znów przykrył śnieg i znów jest biało bo właśnie dały o sobie znać konsekwencje mojego picia i atmosfera domowa a właściwie konflikt z moją żoną przykrył to co powinienem robić czyli pracować na terapii. Sytuacja w domu na tyle zburzyła wszystko to co we mnie sie działo że nie byłem w stanie skupić się i pracować na zajęciach i wracało gdzieś z tyłu głowy pytanie jaki to wszystko ma sens całe to trzeźwienie i terapia. Terapeuci i grupa próbowali mi tłumaczyć i pomóc ale nie byłem w stanie tego przyjąć i potrzebowałem czasu no i ..........śnieg odpuścił i znów zrobiło sie mało ładnie a mówiąc ściśle syf znów wylazł .Ale teraz już chyba tylko po to by go zacząć sprzątać by zielona trawa mogła ładnie wyglądać.

dlaczego - dywagacje

Być może dziś napiszę największą bzdurę na świecie ale jednym z moich wyzwalaczy była niespełniona miłość, nie bardzo wiem dlaczego teraz o tym piszę może to dlatego że to dzień przed walentynkami , może dlatego że obejrzałem film o takiej miłości. Ta myśl pojawiała się już wcześniej ale jak tu przyjąć do wiadomości ,powiedzieć i napisać - piję z powodu niespełnionej miłości - nie do pomyślenia zwłaszcza by przyznać to przed nią bo wiem że zaraz poczułaby się winna .Miliony razy powtarzałem sobie i jej że tu nie ma winnych o jak można się obwiniać za uczucie jak mieć poczucie winy z powodu miłości ?. Jedyne za co mogę się obwiniać to -to że wzbudziłem to uczucie u niej ,że zrobiłem ten krok nie licząc się z konsekwencjami o ich nawet nie byłem w stanie przewidzieć .I chyba nadal tak jest że nie potrafię rozstrzygnąć tego dylematu a i chyba jednego z większych dramatów mojego życia - zostać i walczyć z uczuciem jak z wiatrakami czy odejść i żyć w niepewności. Jednym słowem masakra niepewność jutra , pewność uczuć i alkohol w tle.
Od rysowania mojego świata chyba się nic nie zmieniło poza tym że teraz cyba wiem co oznaczała ta czerwona błyskawica narysowana w okolicach mojego serca.Ciężko to ogarnąć i przyjąć do wiadomości że miłość taka czysta i piękna dająca tyle cudownych chwil, marzeń, niezapomnianych scen ukrytych pod powieką jak zdjęcie takie jak to które wryło się w moją pamięć na którym widok jej oczu w herbaciarni którego nie zapomnę do końca świata i jeden dzień dłużej.Widoku oczu lekko przymglonych jak mi sie wydaję łzami które nie wypłynęły jeszcze na policzki oczy uchwycone w tym momencie kiedy ściska się gardło ze wzruszenia z chęci powstrzymania łez , kiedy czuje sie takie wewnętrzne ciepło lekko ruszone trzepotem skrzydeł motyli w okolicach pod sercem, miłe ciepło które chcesz zatrzymać a boisz sie że z każdą uronioną łzą zaczniesz je tracić . Tego nie jestem w stanie zapomnieć .
Ale jest chyba i tak że niespełniona miłość bywa czasami okrutna bo jest ....................niespełniona. Mam takie wrażenie że jest to jej zemsta za to że nie mamy odwagi jej spełnić , ja nie mam odwagi bez względu na okoliczności , bez względu na wszystko cholera ale się zapędziłem w romantyczne rejony ale to właśnie chyba ta miłość.
Niestety samo picie z jakiegokolwiek powodu nie jest już takie romantyczne jak i pobyt tutaj.

terapia "mój świat"

Świeżo jestem po zajęciach z rysowania "mojego świata" i mam właściwie do napisania tylko jedno - ja p.......lę. Teraz zaczyna do mnie docierać jak bardzo nadal próbuje zapanować nad wszystkim , jak to mam zamiar choć teraz już wiem że coraz bardziej iluzorycznie zawładnąc i kierować wszystkim choć tak naprawdę to jedyne co mną kieruje to pijane myślenie choć nie piję .Nauczyć się słuchać to chyba coś co jest największą przeszkodą głowa nadal wysoko w górze a kark nijak nie zgięty, gdzie do cholery można kupić choć trochę pokory ? Czy będę w stanie na tyle sie otworzyć i wyleźć ze swojej skorupy żeby zacząć słuchać i przyjmować od innych ,kiedy w końcu dotrze do mnie to , że jestem tu po to by sobie pomóc a nie zapanować nad sobą , ciągle tylko włącza się myślenie że ja to inaczej, że ja nie tak samo.

terapia dni kolejne

Przedwczoraj rozmawiałem po raz pierwszy z moją nową Panię terapeutką , na spotkanie szedłem pełen obaw ,mimo tego że od pierwszego kontaktu z tą młodą i ładną osóbką miałem wrażenia bardzo pozytywne i nie tylko te związane z jej urodą . Ale jak to zwykle bywa zapaliły sie jakie lampki wątpliwości w głowie , a to młodziutka i niedoświadczona a to bo nie jest uzależniona jak mój poprzedni terapeuta a to czy będzie odporna na moje świadome mniej lub bardziej manipulacje ?
o tak naprawdę to ja już chyba sam siebie dawno zdiagnozowałem , wiem co z czym i z czego wynika tyle tylko że zachodzi dośc poważne prawdopodobieństwo że mogę sie mylić i po raz kolejny mam gdzieś nieodparte wrażenie że ta terapia , detox, to nadal element ucieczki, manipulacji dalszy etap zamykania sie w swojej skorupie .Pewnie dlatego mam problem z integracją w tej grupie.Ciężko to pisać ale jakoś to samo wyłazi na wierzch jak trawa na wiosnę że czuję, że myślę o sobie - jednak jestem inny niż oni- i łapię się na tym dość często na tym , dobrze że zaraz po tym idzie myślenie że w tej chorobie tak naprawdę różnimy sie niewiele , bo od przysłowiowego ojszczypłota różnie się ino jednym kieliszkiem.Po spotkaniu z Panią terapeutką znalazłem dla niej pseudonim - WIERTARKA- mądra kobieta a takich zawsze lekko sie obawiałem , nie dała sie zbić z tropu , bardzo szybko wyłapywała moje próby kombinacji i ucieczki od niewygodnych tematów i co najważniejsze zobaczyłem u niej wielkie zaangażowanie i to że jej po prostu się chce.

TERAPIA

I cóż zaczyna się praca na terapii i obawy związane z nią ,nie ze względu na swoje zaangażowanie raczej na uczestnictwo w rzeczach które służą bardziej zakłamaniu i okłamywaniu siebie oraz innych niż rzeczywistym otwarciem się.Wiem że w tej dość zgranej grupie jedni piszą pracę drugim byle tylko zaliczyć prace i by terapeuta się nie czepiał bo grupa i tak powie utożsamiam się z tą pracą i praca mi się podobała. Już na słuchaniu pierwszych prac miałem wrażenie że jedna z osób czytając ją ,czytała jakby wiadomości ,zupełnie bez emocji i zaangażowania a pisząc o sobie o tak trudnych rzeczach nie jest to chyba możliwe. Wiem że jutro znów ma czytać pracę i pisze ją znów przy pomocy innych , jak się zachować ?.Dać zwrot krytyczny i prawdziwy czy dostosować sie do reszty grupy i udać że wszystko jest ok. Powiedzenie prawdy może znacznie utrudnić integracje z grupą , mam nadzieje że znajdzie sie jeszcze ktoś odważny i powie cokolwiek więcej niż praca mi się podobała i utożsamiam się z nią. Ta "hasłowość" przy dawaniu zwrotów zadziwia mnie , biorąc przykład z poprzedniej terapii z przed 5 lat takie słodzenie sobie na wzajem i głaskanie się po ch...ach niczego nie wnosi i niczemu nie służy.Podobno terapia żeby zadziałała musi poboleć czasami nawet mocno a i od takiego słodzenia można zagłaskać kota na śmierć.I dalej idzie mi tu robić za miejscowego dziwoląga, choć tym razem niejako na własne życzenie właśnie siedzę i skrobie te wypociny a wokół kilku facetów ogląda film.

MOPITU

MOPITU - przyszedłem a właściwie przywieźli mnie tutaj wczoraj i od razu na zajęcia i znów skucha na początek , kolejny raz poszła reklama dziwadła co zapił po 12 latach i poczułem sie znów osamotniony jak przez ostatnie miesiące picia.Mam wrażenie że gdy o tym się dowiedzieli powstało coś na zasadzie on i my , tym bardziej że moje zwroty do tzw.prac czytanych na grupie nie należały do najdelikatniejszych i miały dość negatywny wydźwięk przy zgodnej pozytywnej ocenie innych uczestników ,przy dawaniu zwrotów do drugiej pracy nawet sie powstrzymałem od głosu bo nie chciałem byc znów jedynym któremu coś "brzęczało" i..........znów dupa bo poczułem się z tym źle więc przy trzeciej pracy nie odpuściłem i powiedziałem co wg. mnie było nie halo mimo narastającego niepokoju. Teraz znów siedzę sobie sam i pisze w zeszycie słuchając ulubionej muzyczki pod nieobecność reszty grupy.
Wiem a właściwie mam nadzieje że wszystko nabierze odpowiednich barw i gdy tylko dorze przepracuje ta terapie a przede wszystkim zacznę słuchać to pomaleńku dojdę do ładu z samym sobą a jak to sie uda to i z reszta świata. Tak naprawdę to nie wiem co będzie większym wyzwaniem walka z samym sobą czy ze światem i potrzebna jest walka może czasami wystarczy tylko pogadać ?
Dlaczego tak to jest że widze same przeszkody i nie bardzo chce mi się je pokonywać w najprostszy sposób , próbuje wszystkiego co trudniejsze bardziej wyczerpujące , dlaczego prościej jest pomarzyć o wygranym milionie i opierać na tym swoje życie niż dostrzec uśmiech własnych dzieci ? MASAKRA przez te osiem miesięcy mojego picia chciałem sie odizolować od wszystkich a najbardziej dokuczało mi uczucie osamotnienia i alienacji, chciałem zostać sam ze sobą ,sam na sam a jednocześnie chciałem by mnie ktoś przytulił i zaopiekował się mną .
Cholera nie wiem co chciałem wydawało mi się że nie chcę niczego a jednoczenie chciałem wszystkiego a może chciałem tylko by nikt nie przeszkadzał mi w piciu a może to tylko żal po niespełnionej miłości z miłości faceci wywoływali wojny i ginęli na nich, poświęcali wszystko co mieli i więcej , dla miłości popełniali samobójstwa ale i tworzyli dzieła sztuki , dla miłości trzeźwieli ale wiem to po sobie dla miłości pili,pili,pili ale czy wytrzeźwieją ?

OLAZA - c.d.

28.01.10 -
Taka naprawdę zastanawiam się nad moją poprzednią terapią (2005) w 9 roku abstynencji czy nie była ona tylko moją manipulacją by udowodnić jak dobrze sobie radzę w moim trzeźwym życiu. Dziś z perspektywy czasu prawie pięcie lat w tym dwa picia w tym 8 miesięcy ciągu , wydaje mi się moja duża pycha została nadmuchana i później po został już tylko zjazd po równi pochyłej aż do momentu powiedzenia sobie stop. Od ukończenia tej terapii moje poczucie doskonałego radzenia sobie pozwalało mi na ratowanie i pomaganie innym na wychodzeniu z picia , moderowania i uczestnictwa w forach, zajmowania się problemami wszystkich tylko nie sobą, i na dobrą sprawę to do dziś (pisałem to 06.02.2010 )tak naprawdę nie wiem czy ta pycha nadal nie przemawia nadal przeze mnie ,czy po raz kolejny nie jest to mistrzowska próba manipulacji by rządzić świat po swojemu i na swój sposób.Mimo tego że schyliłem głowę i poprosiłem o pomoc ,położyłem sie na detox - to mam wrażenie że odbywa sie to niejako na takim moim mocnym ja .To ja zdecydowałem o 10 dniowym detoxie choć pewnie wystarczyłby 3 dniowy dochodzący, to ja poprosiłem by zamknąć mnie na 6 tygodni w ośrodku choć z powodzeniem mógłbym tam dochodzić bo mam ledwie 300 metrów i ciąglę krąży po mojej głowie pytanie czy to moja determinacja by trzeźwieć czy też właśnie zdobyłem mistrzostwo wszechświata w manipulowaniu samego siebie. Przypominam sobie jak pijąc ostatnio bardzo mocno podkreślałem że piję bo chcę choć wiadomo że w tej chorobie jest że piję bo muszę , czy to były moje ostatnie podrygi w tworzeniu iluzji że to ja decyduje o swoim życiu choć wiadomo że to alkohol.Próby nieustanne bycia górą w tym układzie choć leży się w gównie.Niesamowite jak można sobie pogmatwać i nie wiedzieć co jest co , mam tylko nadzieje że ta terapia na którą się stąd wybieram da choć częśc odpowiedzi na te pytania. A może w rzeczywistości jest tak że to zaplanowane pożegnanie z alkoholem ,pójście na detox i do ośrodka to początek kierowania na powrót własnym życiem.

OLAZA

Rano nie mówiąc nikomu ,o co kaman wstałem , poszedłem na spacer z psem ,zrobiłem córce i sobie śniadanie , zjadłem później tradycyjnie kawa i ruszyłem po raz pierwszy w życiu na Izbę Wytrzeźwień na oddział leczenia zespołu abstynencyjnego. I jak zwykle musiało się zadziać coś co normalnie sie ludziom nie zdarza, na przejściu dla pieszych gdy przechodziłem na zielonym dla mnie świetle o mało mnie nie przejechał taksówkarz który w momencie gdy mnie mijał zrozumiał że wjechał na pasy przy czerwonym świetle , skończyło sie na wiązance "życzeń " z mojej i kilku przechodniów w jego stronę.A mnie lotem błyskawicy obiegła myśl że może jednak tam nie iść bo to jakiś znak ALE CÓŻ DALEJ NA PRZEKÓR PADAJĄCEMU ŚNIEGOWI LAZŁEM W NIEZNANE.Jak to zwykle pewnie bywa w takich miejscach jak szpital zaczęło się od wszelkiego typu formalności które działają na mnie jak płachta na byka i nie mineła godzinka z hakiem a już byłem na oddziale i właściwie ten dzień na oddziale nie różnił się niczym szczególnym od innych poza zwiększoną ilością badań. Znalazłem się 5 osobowym pokoju i tu skończę opis moich towarzyszy trzeźwienia . Co do mnie to już na początku Pani doktor zrobiła mi reklamę typu : patrzcie to taki dinozaur co to nie pił prawie dwanaście lat. Przez moment poczułem się jak małpa w zoo ale cóż poszło i kolejne dni dałyby się wtłoczyć w jeden szablon gdyby nie to że spokój zmącił i zmusił do głębszej lub płytszej refleksji nad chorobą , życiem - zgon jednego z dopiero co przywiezionych pijaczków tzw "leśnych ludków" jak tu nazywało się zarośniętych bezdomnych z reklamówkami, odurzonych cholera wie czym i nazwy "leśne ludki" nie traktuje z ironia ani pogardą bo bardzo mocno wiem że od tego gościa różnię sie niewiele.

26.01.2010

W sumie jeden z najgorszych dni ,przez brak zajęcia i powroty głupiego myślenia typu : może ten detox nie jest potrzebny ,może wystarczy tylko na AA w soboty ,ale mimo wszystko ruszyłem z planowaniem i realizacją - bo to nie mam pidżamy ,kapci bo na oddział potrzebne jest to i tamto .Pojechałem na zakupy , bardzo mnie wkurzały telefony od mnie chlebodawcy i zleceniodawców z pytaniami co ze mną ? ,,kiedy wrócę ? itp. długo nie odbierałem telefonu nie chciało mi sie opowiadać kolejnych bzdur o chorobie mego brzucha no i tak dożyłem wieczora w trzecim dniu trzeźwienia.

25.01.2010

Dzień rozpocząłem z myślą teraz albo nigdy i zadzwoniłem do mojego terapeuty już gdy byłem w pracy i umówiłem się że pojadę do niego ,pogadamy i ustalimy coś jeśli chodzi o dalsze leczenie.I pojechałem prawie natychmiast do niego ustaliłem też czas mojego pobytu na detoxie ,zaklepałem sobie miejsce.A później znów musiałem nałgać mojemu zatrudniającemu mnie na czarno pracodawcy by zbudować legendę o chorobie by spokojnie iść poleżeć na OLAZIE , było to o tyle proste że od paru tygodni mój brzuch dawał mi rzeczywiście ostro popalić.Po powrocie do domu z pracy znalazłem sie w strefie ciszy i tak już do zaśnięcia

the day after

Moja pani swój krzyk bezsilności i rozpaczy rozpoczęła od strajku w domowych porządkach więć rychło będąc w poczuci winy rychło zacząłem szykować obiad ,zmywać etc. (obiady też nie zjadła chyba na znak protestu). A później niczym lawa z wulkanu zaczęła wylewać z siebie wszelkie możliwe i niemożliwe żale, złości ,poczucie krzywdy jakie jej wyrządziłem robiła to z niebywałą złością i agresją, znosiłem to w milczeniu bo tak naprawdę nie miałem nic do powiedzenia a nawet jakby to odniosłem wrażenie że to i tak miał być jej monolog a nie dialog ( czyż dyskutuje się ze szmatą mam na myśli oczywiście siebie).Byłem u kresu wytrzymałości ,znów przebiegały mi przez głowę myśli "nie wytrzymam tego dłużej chyba się napiję " z sytuacji wybawiła mnie córka której obiecałem wyprawę na mecz siatkówki. Tam odreagowałem ,uspokoiłem się i wróciliśmy zadowoleni jak z innej bajki.I po powrocie jak można się było spodziewać znów kubeł zimnej wody , krzyk awantura ,płacz ja rozumiem z czego wynika ten jej krzyk rozpaczy i co się może z nią dziać ale ile można.

dzień pierwszy

kiedyś w styczniu tego roku

Pierwszy dzień bez alkoholu ,zaplanowany z czystym wyrachowaniem , z piątkowym pożegnaniem ulubionych marek piwa Warki i Magnusa.
Pewnie te moje działania nie miały nic wspólnego z ogólnie przyjętym kanonem wychodzenia z ciągu pijackiego ale to już się stało i ...już. Piszę ten tekst z parodniowym opóźnieniem więc będzie uboższy o kilka refleksji i myśli, wygładzony lub wyostrzony o czas który przeminął.
Zacząć chciałbym od tego że kiedyś uczestnicząc w dyskusji na temat piekła dla alkoholika ,postawiłem tezę - że najgorszym poziomem piekła dla alkoholika jest ten w którym Lucyfer poda tylko 50g alkoholu dziennie i nic więcej.
Sam sobie zgotowałem takie piekło przez ostatnie kilka miesięcy ,robiłem wszystko by nikt nie wiedział że wróciłem do picia po prawie dwunastu latach abstynencji,żeby się tylko nie wydało.
Cała energia ,cała psychika nawet sprężenie fizyczne by wyglądać trzeźwo kosztowało mnie tyle wysiłku że zacząłem być pusty,osamotniony bez niczego oprócz miłości niespełnionej z którą praktycznie nie mam szans dzielić swego życia.
Ten dzień zaplanowałem z dokładnością szwajcarskiego zegarka aż zacząłem się obawiać że za bardzo dokładnie, planowanie zacząłem w piątek jak pisałem wcześniej wypijając jak mam nadzieję ostatnie butelki ulubionego piwa ,lecz nie stałoby się to gdyby nie czwartkowe wydarzenia kiedy to po raz kolejny przyłapany na tym że mam ukryty alkohol, że kłamie , na tym że piję mimo przysiąg że tego nie robię poczułem się tak podle tak ogołocony,zeszmacony obdarty z wszelkiej godności zakłamany jak nie ja, jak najgorszy wróg samego siebie którego można tylko zabić lum zamienić na trzeźwego.Wiedziałem że to mój mur który mogę tylko rozbić
łbem zabijając się poprzez staczanie się coraz intensywniej lub odejść od niego i nie walczyć , kiedyś KSU śpiewało ." .nie wal głową w mur bo tylko włosy swe osłabisz ,jak balon pęknie czaszka twai nic po tobie nie zostanie...". I tak w piątek zadzwoniłem do koleżanki z którą pięć lat temu byłem na terapii i umówiłem się na mityng AA w sobotę - pierwszy dzień zaplanowanej trzeźwości , swoją drogą czy można planować trzeźwość ? nie wiem tego dziś czas pokaże .
Rano sobotniego poranka poszedłem do fryzjera odświeżyłem swój wygląd ,wykąpałem się ,ubrałem się dość elegancko i poszedłem szukać pracy z wydrukowanym CV.Pierwsze miejsce gdzie trafiłem to miejsce gdzie moja niespełniona miłość miała bardzo realny kształt a ja ciśnienie krwi na skraju ludzkiej wytrzymałości,zostawiłem u niej swoje CV by dala je swoim przełożonym ale tak naprawdę chciałem podzielić się chyba moją ważną decyzją że chcę przestać pić i to jest ten jakże ważny dla mnie pierwszy dzień. Po tym spotkaniu odbyłem długi spacer do miejsca w którym odbywały się mityngi AA. I im dłużej ten spacer trwał tym większe wątpliwości , poco tam idę ? czy warto ? czy dam radę ? dużo pytań by tylko zasiać ziarno wątpliwości w sens tego trzeźwienia ,tym bardziej że Bóg, wiara nie ułatwiały mi uczestnictwa w AA. Mój tok myślenia zbłądził nawet w okolice zabobonu jakoby dzień 23 jako pierwszy dzień trzeźwego życia nie wróży nic dobrego ,ten kto widział film "23" wie o czym piszę .tym bardziej że moja poprzednia prawie 12 letnia abstynencja wiązała się również z datą 23.Dzień zakończył się w miarę spokojnie ,nawet docinki mojej żony nie wyprowadziły mnie z równowagi.