kiedyś w styczniu tego roku
Pierwszy dzień bez alkoholu ,zaplanowany z czystym wyrachowaniem , z piątkowym pożegnaniem ulubionych marek piwa Warki i Magnusa.
Pewnie te moje działania nie miały nic wspólnego z ogólnie przyjętym kanonem wychodzenia z ciągu pijackiego ale to już się stało i ...już. Piszę ten tekst z parodniowym opóźnieniem więc będzie uboższy o kilka refleksji i myśli, wygładzony lub wyostrzony o czas który przeminął.
Zacząć chciałbym od tego że kiedyś uczestnicząc w dyskusji na temat piekła dla alkoholika ,postawiłem tezę - że najgorszym poziomem piekła dla alkoholika jest ten w którym Lucyfer poda tylko 50g alkoholu dziennie i nic więcej.
Sam sobie zgotowałem takie piekło przez ostatnie kilka miesięcy ,robiłem wszystko by nikt nie wiedział że wróciłem do picia po prawie dwunastu latach abstynencji,żeby się tylko nie wydało.
Cała energia ,cała psychika nawet sprężenie fizyczne by wyglądać trzeźwo kosztowało mnie tyle wysiłku że zacząłem być pusty,osamotniony bez niczego oprócz miłości niespełnionej z którą praktycznie nie mam szans dzielić swego życia.
Ten dzień zaplanowałem z dokładnością szwajcarskiego zegarka aż zacząłem się obawiać że za bardzo dokładnie, planowanie zacząłem w piątek jak pisałem wcześniej wypijając jak mam nadzieję ostatnie butelki ulubionego piwa ,lecz nie stałoby się to gdyby nie czwartkowe wydarzenia kiedy to po raz kolejny przyłapany na tym że mam ukryty alkohol, że kłamie , na tym że piję mimo przysiąg że tego nie robię poczułem się tak podle tak ogołocony,zeszmacony obdarty z wszelkiej godności zakłamany jak nie ja, jak najgorszy wróg samego siebie którego można tylko zabić lum zamienić na trzeźwego.Wiedziałem że to mój mur który mogę tylko rozbić
łbem zabijając się poprzez staczanie się coraz intensywniej lub odejść od niego i nie walczyć , kiedyś KSU śpiewało ." .nie wal głową w mur bo tylko włosy swe osłabisz ,jak balon pęknie czaszka twai nic po tobie nie zostanie...". I tak w piątek zadzwoniłem do koleżanki z którą pięć lat temu byłem na terapii i umówiłem się na mityng AA w sobotę - pierwszy dzień zaplanowanej trzeźwości , swoją drogą czy można planować trzeźwość ? nie wiem tego dziś czas pokaże .
Rano sobotniego poranka poszedłem do fryzjera odświeżyłem swój wygląd ,wykąpałem się ,ubrałem się dość elegancko i poszedłem szukać pracy z wydrukowanym CV.Pierwsze miejsce gdzie trafiłem to miejsce gdzie moja niespełniona miłość miała bardzo realny kształt a ja ciśnienie krwi na skraju ludzkiej wytrzymałości,zostawiłem u niej swoje CV by dala je swoim przełożonym ale tak naprawdę chciałem podzielić się chyba moją ważną decyzją że chcę przestać pić i to jest ten jakże ważny dla mnie pierwszy dzień. Po tym spotkaniu odbyłem długi spacer do miejsca w którym odbywały się mityngi AA. I im dłużej ten spacer trwał tym większe wątpliwości , poco tam idę ? czy warto ? czy dam radę ? dużo pytań by tylko zasiać ziarno wątpliwości w sens tego trzeźwienia ,tym bardziej że Bóg, wiara nie ułatwiały mi uczestnictwa w AA. Mój tok myślenia zbłądził nawet w okolice zabobonu jakoby dzień 23 jako pierwszy dzień trzeźwego życia nie wróży nic dobrego ,ten kto widział film "23" wie o czym piszę .tym bardziej że moja poprzednia prawie 12 letnia abstynencja wiązała się również z datą 23.Dzień zakończył się w miarę spokojnie ,nawet docinki mojej żony nie wyprowadziły mnie z równowagi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też mam ten problem....ale zamierzam z nim zawalczyć.Może się uda ... pozdrawiam i życzę powodzenia.
OdpowiedzUsuń